Moja mama nie chce zająć się wnukami, a ja muszę utrzymać rodzinę – historia samotnej matki z Warszawy

– Mamo, proszę cię, tylko na kilka godzin. Muszę iść do pracy, nie mam z kim zostawić dzieci – mój głos drżał, a łzy cisnęły się do oczu. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za drzwiami słyszałam kłótnie dzieci: Zosia płakała, bo Staś zabrał jej kredki, a najmłodszy Michałek domagał się mleka.

– Aniu, mówiłam ci już tyle razy. Ja swoje życie już przeżyłam. Nie dam rady zajmować się trójką dzieci. Musisz sobie radzić sama – głos mojej mamy był chłodny, niemal obcy.

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w okno na szare warszawskie niebo. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jeszcze rok temu byliśmy szczęśliwą rodziną. Tomek wracał z pracy z uśmiechem, całował mnie w czoło i rzucał się na podłogę, żeby bawić się z dziećmi. Teraz został po nim tylko zapach perfum na jego marynarce i zdjęcia na komodzie.

Śmierć Tomka była nagła. Zawał. Miał 38 lat. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę – telefon ze szpitala, krzyk, dzieci pytające: „Gdzie jest tata?”. Nie umiałam im odpowiedzieć. Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w transie. Mama wtedy była przy mnie – gotowała rosół, tuliła Zosię do snu. Myślałam, że tak już zostanie, że będziemy razem walczyć o każdy dzień.

Ale kiedy minął pierwszy szok, mama zaczęła się wycofywać. Coraz rzadziej odbierała telefon, coraz częściej mówiła: „Musisz być silna”. A ja byłam zmęczona byciem silną.

Praca w urzędzie dzielnicy nie dawała kokosów, ale była pewna. Teraz jednak musiałam wracać na pełen etat – nie było wyjścia. Dzieciaki były za małe na samodzielność, a przedszkole kończyło się o 16:00. Każdy dzień był walką z czasem: biegłam do pracy, potem na złamanie karku po dzieci, potem zakupy, obiad, pranie, lekcje… Wieczorem padałam na łóżko i płakałam w poduszkę.

Pewnego dnia Zosia zapytała:
– Mamusiu, dlaczego babcia już nas nie odwiedza?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie powiem jej prawdy – że babcia nie chce mieć z nami nic wspólnego. Że czuje się zmęczona moimi problemami.

W pracy szefowa patrzyła na mnie z politowaniem:
– Aniu, musisz być bardziej dyspozycyjna. Inaczej będziemy musieli poszukać kogoś innego.

Czułam się jak w potrzasku. Z jednej strony dzieci – moje całe życie. Z drugiej – praca, bez której nie przeżyjemy. Z trzeciej – matka, która odwróciła się ode mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i pojechałam do mamy. Stała w kuchni i kroiła ogórki na sałatkę.
– Mamo… ja naprawdę nie daję rady. Proszę cię…
Spojrzała na mnie surowo:
– Aniu, ja już swoje wychowałam. Chcę mieć trochę spokoju na starość. Ty jesteś matką tych dzieci.
– Ale ja jestem sama! – wybuchłam.
– Sama? A gdzie byłaś przez ostatnie lata? Tylko Tomek się liczył! A ja? Teraz sobie przypomniałaś o matce?
Zatkało mnie. Przecież zawsze starałam się ją odwiedzać, dzwonić… Ale rzeczywiście – odkąd urodziły się dzieci i Tomek żył, to on był moim światem.

Wyszłam stamtąd z poczuciem winy i żalu. Czy naprawdę byłam taką złą córką? Czy zasłużyłam na to wszystko?

Kolejne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Michałek zachorował na zapalenie oskrzeli – musiałam brać zwolnienie lekarskie i tłumaczyć się w pracy. Zosia zaczęła moczyć się w nocy ze stresu. Staś zamknął się w sobie i przestał rozmawiać ze mną o szkole.

Wieczorami siadałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty i patrzyłam na zdjęcie Tomka.
– Co mam robić? – pytałam go w myślach. – Jak mam być dobrą matką i utrzymać nas wszystkich?

Pewnej nocy zadzwoniła mama:
– Aniu… słyszałam od sąsiadki, że Michałek chory. Potrzebujesz czegoś?
Zacisnęłam zęby:
– Nie, mamo. Radzę sobie.
Po chwili ciszy usłyszałam:
– Wiesz… czasem myślę o was…
Ale nie dokończyła zdania.

W pracy dostałam ostatnie ostrzeżenie. Szefowa powiedziała mi prosto w oczy:
– Albo zacznie pani przychodzić punktualnie i zostawać dłużej, albo będziemy musieli się pożegnać.
Wróciłam do domu i rozpłakałam się przy dzieciach. Zosia przytuliła mnie mocno:
– Mamusiu, nie płacz…

Zaczęłam rozważać pracę zdalną – szycie na zamówienie albo pisanie tekstów do internetu nocami. Ale wtedy nie spałabym wcale…

Któregoś dnia Staś przyniósł ze szkoły rysunek: cała nasza rodzina trzymająca się za ręce, a obok duże serce i napis: „Mama jest bohaterką”.
Patrzyłam na ten obrazek długo i poczułam coś dziwnego – dumę pomieszaną z rozpaczą.

W końcu zadzwoniłam do mamy jeszcze raz:
– Mamo… wiem, że masz swoje życie. Ale ja naprawdę cię potrzebuję. Dzieci też.
Po drugiej stronie długo panowała cisza.
– Dobrze… przyjadę jutro na godzinę – powiedziała cicho.

To była tylko godzina, ale dla mnie znaczyła wszystko.

Czasem myślę: ile jeszcze wytrzymam? Czy można być jednocześnie dobrą matką i zarabiać na chleb bez niczyjej pomocy? Czy każda kobieta musi być zawsze silna?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy powinnam dalej prosić mamę o pomoc czy nauczyć się żyć bez niej?