„Synowa traktuje mnie jak darmową nianię. Kocham wnuki, ale już nie mam siły” – Moja historia o przemilczanej samotności babci
– Mamo, odbierzesz dziś Antosia z przedszkola? – głos Kasi, mojej synowej, rozbrzmiał w słuchawce bez cienia wahania. Nie było w nim pytania, tylko polecenie. Spojrzałam na zegarek. Była 13:40, a ja właśnie wyciągałam ciasto z piekarnika, bo miałam nadzieję, że w końcu znajdę chwilę dla siebie.
– Kasiu, dziś miałam iść do lekarza… – zaczęłam nieśmiało.
– Ale przecież lekarz jest blisko przedszkola! – przerwała mi natychmiast. – Odbierzesz Antosia, a potem możesz pójść na wizytę. Proste.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam już sygnał zakończonego połączenia. Stałam przez chwilę w kuchni, patrząc na ciasto i czując, jak narasta we mnie bezsilność. To nie był pierwszy raz. Od kiedy urodził się Antoś, a potem Zosia i najmłodszy Staś, moje życie podporządkowało się rytmowi ich przedszkola, szkoły, zajęć dodatkowych i chorób.
Kiedy pierwszy raz trzymałam Antosia na rękach, łzy same płynęły mi po policzkach. Byłam dumna i szczęśliwa. Obiecałam sobie wtedy, że będę najlepszą babcią na świecie. Ale nikt nie mówił, że to oznacza rezygnację z własnego życia.
Mój syn, Tomek, zawsze był cichy i zamknięty w sobie. Kiedy poznał Kasię, wydawała mi się miłą dziewczyną. Szybko jednak zorientowałam się, że potrafi postawić na swoim. Po ślubie zamieszkali niedaleko nas. „Będziecie mieć blisko do pomocy!” – śmiała się Kasia podczas parapetówki.
Początkowo cieszyłam się z tej bliskości. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że „pomoc” oznacza dla nich coś zupełnie innego niż dla mnie. Gdy tylko któreś z dzieci zachorowało – dzwonili do mnie. Gdy trzeba było odebrać z przedszkola – dzwonili do mnie. Gdy chcieli wyjść do kina lub na kolację – dzwonili do mnie.
Pamiętam pewien wieczór sprzed roku. Siedziałam przy stole z mężem, Andrzejem, jedliśmy kolację. Nagle zadzwonił telefon.
– Mamo, musisz przyjechać! Zosia ma gorączkę, a my mamy ważne spotkanie w pracy! – głos Kasi był roztrzęsiony.
– Ale ja…
– Proszę cię! – przerwała mi znowu.
Pojechałam. Zostawiłam wszystko i pojechałam. Zosia leżała blada w łóżku, a ja całą noc siedziałam przy niej z termometrem i mokrą ściereczką. Rano Kasia wróciła uśmiechnięta.
– Dziękuję! – rzuciła szybko i już jej nie było.
Nie zapytała nawet, jak się czuję.
Z czasem zaczęłam zauważać coraz więcej takich sytuacji. Andrzej próbował mnie bronić:
– Powiedz im w końcu, że nie możesz! Przecież masz swoje życie!
Ale jak miałam to zrobić? Przecież to moje wnuki…
Ostatnio jednak czuję się coraz gorzej. Serce czasem bije mi za szybko, mam zawroty głowy. Lekarz mówi: „Stres i przemęczenie”. Ale jak tu odpocząć?
W zeszłym tygodniu wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Kasia zadzwoniła o 6 rano:
– Mamo, musisz dziś zostać ze Stasiem! Ja mam zebranie w pracy, Tomek wyjechał służbowo.
– Kasiu… ja dziś mam badania w szpitalu…
– Ale przecież możesz je przełożyć! Staś jest ważniejszy!
Zamarłam. Czy naprawdę moje zdrowie jest mniej ważne od ich wygody?
Położyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko. Andrzej objął mnie mocno.
– Musisz im powiedzieć prawdę – szepnął.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Tomka.
– Synku… musimy porozmawiać.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Ja już nie daję rady… Kocham was wszystkich bardzo, ale jestem zmęczona. Potrzebuję odpoczynku i trochę czasu dla siebie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… myślałem, że lubisz spędzać czas z wnukami…
– Lubię! Ale nie mogę być zawsze na każde zawołanie…
Tomek długo milczał.
– Porozmawiam z Kasią – powiedział w końcu cicho.
Następnego dnia Kasia przyszła do mnie osobiście.
– Nie wiedziałam, że tak to odbierasz… Myślałam, że ci to sprawia radość…
Spojrzałam jej w oczy.
– Sprawia mi radość bycie babcią. Ale nie chcę być tylko nianią. Chcę też żyć swoim życiem.
Kasia spuściła wzrok.
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Dzieci dzwonią rzadziej. Czasem pytają: „Mamo, czy masz dziś siłę?” Zaczynam powoli odzyskiwać siebie. Ale wciąż boli mnie to poczucie winy – czy jestem złą matką i babcią, bo postawiłam granice?
Czasem patrzę na swoje ręce i myślę: ile jeszcze dam radę udźwignąć? Czy każda babcia musi poświęcić siebie dla innych? A może czas nauczyć rodzinę szacunku do moich potrzeb?