Poród, ból i prawda: Kiedy mój mąż zranił mnie zamiast wesprzeć – historia, która zmieniła moje życie
– Przestań się tak mazgaić, Anka! Inne kobiety rodzą i nie robią z tego takiej tragedii! – głos Pawła przebił się przez ból, który rozdzierał mi ciało. Byłam już na sali porodowej, pot zalewał mi czoło, a łzy mieszały się z potem. Położna spojrzała na niego z dezaprobatą, ale nic nie powiedziała. Ja też nie mogłam – nie miałam siły. Skurcze były coraz silniejsze, a ja czułam się coraz bardziej samotna.
To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia. Przez dziewięć miesięcy wyobrażałam sobie, jak Paweł trzyma mnie za rękę, jak szepcze mi do ucha słowa otuchy. Tymczasem on stał obok, zniecierpliwiony, zirytowany, jakby był tu za karę. Każde jego słowo wbijało się we mnie jak szpilka. „Po co tyle krzyku? Przecież to normalne!” – powtarzał. A ja czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej zawstydzona własnym bólem.
Kiedy w końcu usłyszałam pierwszy krzyk naszego syna, przez chwilę zapomniałam o wszystkim. Łzy szczęścia popłynęły mi po policzkach. Ale Paweł tylko spojrzał na mnie chłodno i powiedział: – No, w końcu. Myślałem, że nigdy nie urodzisz.
Po powrocie do domu było jeszcze gorzej. Zamiast wsparcia dostałam listę rzeczy do zrobienia: „Zrób pranie”, „Nakarm małego”, „Nie zapomnij o obiedzie”. Byłam wykończona, a on wracał z pracy i narzekał na bałagan. – Co ty robiłaś cały dzień? – pytał z wyrzutem. – Przecież siedzisz w domu.
Czułam się jak cień samej siebie. Moja mama próbowała mnie pocieszać przez telefon: – Aniu, musisz być silna dla dziecka. Ale ja nie miałam już siły nawet płakać. Każda noc była walką o przetrwanie – karmienie, przewijanie, płacz synka i moje łzy w poduszkę.
Pewnego dnia, kiedy Paweł wrócił wcześniej z pracy i zobaczył mnie siedzącą na podłodze wśród pieluch i zabawek, wybuchł: – Ty naprawdę sobie nie radzisz! Może trzeba było pomyśleć zanim zdecydowałaś się na dziecko!
Coś we mnie pękło. Wstałam powoli i spojrzałam mu prosto w oczy:
– To nie ja zdecydowałam sama. To był nasz wybór. Ale widzę, że tylko ja ponoszę tego konsekwencje.
Paweł milczał przez chwilę, potem wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju. Zostałam sama z synkiem na rękach i poczułam, że muszę coś zmienić. Nie mogę pozwolić, żeby mój syn dorastał w domu pełnym chłodu i pretensji.
Zaczęłam szukać pomocy. Najpierw zadzwoniłam do przyjaciółki, Magdy. Przyszła jeszcze tego samego dnia.
– Anka, ty musisz zadbać o siebie! – powiedziała stanowczo. – Nie możesz pozwolić, żeby Paweł cię tak traktował.
Zaczęłam chodzić na spotkania grupy wsparcia dla młodych mam. Tam po raz pierwszy od dawna poczułam się wysłuchana i zrozumiana. Inne kobiety opowiadały swoje historie – o samotności, o braku wsparcia ze strony partnerów, o poczuciu winy i bezsilności. Zrozumiałam, że nie jestem sama.
Po kilku tygodniach zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi wszystko, co czuję:
– Czuję się samotna i upokorzona. Potrzebuję twojego wsparcia, a nie krytyki.
Spojrzał na mnie zdziwiony:
– Przecież wszystko jest dobrze! Przesadzasz.
– Nie jest dobrze! – przerwałam mu drżącym głosem. – Jeśli nic się nie zmieni, nie dam rady tak żyć.
Przez kilka dni chodził naburmuszony, potem zaczął się starać – przynajmniej na początku. Pomagał przy dziecku, pytał jak się czuję. Ale po kilku tygodniach wszystko wróciło do normy: pretensje, chłód, brak rozmowy.
Wtedy podjęłam decyzję: muszę zadbać o siebie i syna. Zaczęłam terapię indywidualną. Z każdym spotkaniem odzyskiwałam siłę i pewność siebie. Zrozumiałam, że nie jestem winna temu, jak Paweł mnie traktuje.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i powiedziałam mu spokojnie:
– Jeśli chcesz być częścią naszej rodziny, musisz się zmienić. Inaczej będziemy musieli żyć osobno.
Paweł długo milczał. W końcu powiedział:
– Nie wiem czy potrafię.
– Ja wiem, że ja już nie chcę tak żyć – odpowiedziałam cicho.
To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Ale po raz pierwszy poczułam ulgę. Przestałam bać się samotności bardziej niż życia w nieszczęśliwym związku.
Dziś minął rok od tamtej rozmowy. Paweł poszedł na terapię dla par – czasem jest lepiej, czasem gorzej. Ale ja już wiem, że mam prawo do szacunku i wsparcia. Mój synek rośnie otoczony miłością – moją i mojej rodziny.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile kobiet jeszcze boi się zawalczyć o siebie? Ile z nas milczy z lęku przed samotnością? Może właśnie dziś warto zrobić ten pierwszy krok…