„Kupi sobie chleb i ugotuj sobie kolację – mam dość!”: Moja walka o szacunek w małżeństwie
— Kupi sobie chleb i ugotuj sobie kolację – mam dość! — wykrzyczałam, czując jak głos drży mi od gniewu i rozpaczy. Stałam w kuchni, oparta o blat, z rękami pobrudzonymi mąką. W powietrzu unosił się zapach niedopieczonego chleba, a w mojej głowie kłębiły się lata niewypowiedzianych pretensji.
Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. — O co ci znowu chodzi, Anka? Przecież wszystko jest jak zawsze — burknął, siadając przed telewizorem. Jego słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Jak zawsze…
Od dziesięciu lat wszystko było „jak zawsze”. Ja – w pracy, potem w domu, zakupy, obiady, pranie, dzieci, rachunki. On – praca, piwo z kolegami, telewizor. Czasem nawet nie zauważał, że dzieci rosną, że córka przyniosła piątkę z matematyki, a syn zaczął się jąkać ze stresu. Wszystko było na mojej głowie.
Pamiętam, jak kiedyś marzyłam o partnerstwie. O tym, że będziemy razem gotować kolację, śmiać się przy stole, dzielić się obowiązkami. Ale życie szybko zweryfikowało moje wyobrażenia. Marek powtarzał: „Ty lepiej gotujesz”, „Ja się nie znam na praniu”, „Daj spokój, przecież to tylko dzieci”.
Z początku tłumaczyłam go przed sobą i przed rodziną. — Marek dużo pracuje — mówiłam mamie. — Jest zmęczony — tłumaczyłam teściowej. Ale ile można być zmęczonym? Ile można udawać, że wszystko jest w porządku?
Tamtego wieczoru coś we mnie pękło. Stałam nad garnkiem zupy i poczułam się… przezroczysta. Jakby mnie nie było. Jakby wszystko, co robię, było oczywiste i niewidzialne. Zobaczyłam siebie w lustrze kuchennej szyby: zmęczone oczy, włosy związane byle jak gumką, cienie pod oczami.
— Mamo, a tata znowu nie przyjdzie na przedstawienie? — zapytała cicho Zosia, moja ośmioletnia córka. Westchnęłam ciężko.
— Nie wiem, kochanie. Może tym razem się uda — odpowiedziałam bez przekonania.
Wieczorem Marek wrócił późno. Wszedł do kuchni i rzucił kurtkę na krzesło.
— Co na kolację? — zapytał beznamiętnie.
I wtedy to powiedziałam. Głośno. Wyraźnie. Z całą siłą lat tłumionych emocji.
— Kupi sobie chleb i ugotuj sobie kolację – mam dość!
Cisza była ogłuszająca. Marek patrzył na mnie jak na wariatkę.
— Co ci odbiło? — warknął.
— Mam dość bycia służącą! Mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie! Chcę partnera, a nie kolejnego syna! — krzyczałam coraz głośniej.
Dzieci schowały się do pokoju. Słyszałam ich ciche szepty za drzwiami.
— Przesadzasz — rzucił Marek i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: co dalej? Czy zrobiłam dobrze? Czy to koniec naszego małżeństwa? Rano Marek był chłodny i milczący. Przez kilka dni unikaliśmy się jak ognia. Dzieci chodziły na palcach.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła moje rozkojarzenie.
— Anka, co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak czuję się samotna w swoim własnym domu. Jak bardzo brakuje mi wsparcia.
— Wiesz co? Ja też tak miałam — powiedziała cicho Kasia. — Ale ja nie miałam odwagi powiedzieć „dość”. Ty ją miałaś.
Te słowa dodały mi otuchy. Wieczorem wróciłam do domu z podniesioną głową. Marek siedział przy stole i patrzył w ścianę.
— Musimy porozmawiać — zaczęłam spokojnie.
— Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz — odpowiedział bezradnie.
— Chcę szacunku. Chcę partnerstwa. Chcę żebyś był obecny – dla mnie i dla dzieci. Nie chcę być sama w tym wszystkim.
Marek milczał długo.
— Nie umiem… Nie wiem jak… — wyszeptał w końcu.
— To się naucz — odpowiedziałam stanowczo.
Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Było trudno – Marek często zamykał się w sobie, ja płakałam po nocach ze zmęczenia i bezsilności. Ale powoli zaczęliśmy rozmawiać. O tym, czego nam brakuje, czego się boimy, co nas boli.
Nie było łatwo. Czasem miałam ochotę rzucić wszystko i wyjść z domu bez słowa. Ale dla dzieci postanowiłam walczyć jeszcze trochę.
Minęły miesiące. Marek zaczął pomagać w domu – najpierw nieporadnie, potem coraz lepiej. Zaczął chodzić na przedstawienia Zosi i mecze Kuby. Czasem nawet sam robił zakupy.
Nie jesteśmy idealni. Nadal zdarzają się kłótnie i ciche dni. Ale już nie jestem przezroczysta. Już nie jestem sama ze wszystkim.
Czasem patrzę na siebie sprzed lat i zastanawiam się: dlaczego tak długo czekałam? Dlaczego tak trudno jest powiedzieć „dość” tym, których kochamy najbardziej?
Czy naprawdę musimy cierpieć w milczeniu? A może każda z nas ma prawo domagać się szacunku – nawet jeśli trzeba o niego zawalczyć?