Jak nauczyłam się mówić „nie” – historia o tym, jak rodzina zrujnowała nasze marzenie o życiu nad morzem
– Magda, serio? Znowu ciocia Jola przyjeżdża na weekend? – zapytałam męża, ledwo powstrzymując łzy. Stałam w kuchni, patrząc przez okno na szare, marcowe niebo nad Gdańskiem. Mieliśmy tu zacząć nowe życie, a tymczasem nasz wymarzony apartament nad morzem zamienił się w rodzinny pensjonat.
– No wiesz, ona mówiła, że musi odpocząć od Zbyszka… – Michał wzruszył ramionami, jakby to było coś zupełnie normalnego. – Przecież mamy miejsce.
Zacisnęłam dłonie na kubku z kawą. „Mamy miejsce” – powtarzałam w myślach. Owszem, mieliśmy dwa pokoje gościnne, ale czy to znaczyło, że każdy kuzyn, ciotka i szwagier mogą tu przyjeżdżać bez zapowiedzi? Od kiedy kupiliśmy mieszkanie w nowym bloku na Przymorzu, nie było tygodnia bez gości. Najpierw była mama Michała – „tylko na kilka dni”, potem mój brat Tomek z żoną i dwójką dzieci („bo dzieci muszą zobaczyć morze!”), a teraz ciocia Jola.
Na początku cieszyłam się z tych odwiedzin. Było miło pokazać rodzinie nasze nowe miejsce, wspólnie spacerować po plaży, jeść rybę w smażalni na Brzeźnie. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak gospodyni w pensjonacie. Goście zostawiali po sobie bałagan, oczekiwali śniadań i kolacji, a ja nie miałam już siły ani ochoty na uśmiechy i uprzejmości.
Pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny zmywałam górę naczyń po kolacji dla ośmiu osób, usłyszałam rozmowę w salonie:
– Magda to ma dobrze, mieszka nad morzem, nie musi się martwić o nic – mówiła ciocia Jola do mojej mamy. – Ja to bym się chętnie zamieniła!
Poczułam, jak narasta we mnie złość. „Nie musi się martwić o nic”? A kto robi zakupy, gotuje obiady dla całej rodziny i sprząta po wszystkich? Kto nie ma chwili dla siebie?
Wieczorem wybuchłam. – Michał, ja już nie mogę! To jest nasz dom, a ja czuję się tu jak sprzątaczka! Chcę mieć trochę prywatności! – krzyknęłam przez łzy.
Michał spojrzał na mnie zaskoczony. – Przecież to rodzina…
– Właśnie dlatego! Bo to rodzina, powinni nas szanować! A nie traktować jak hotel! – odpowiedziałam drżącym głosem.
Następnego dnia rano postanowiłam porozmawiać z ciocią Jolą. Serce waliło mi jak młotem, ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
– Ciociu… Chciałam porozmawiać. Bardzo się cieszę, że nas odwiedzasz, ale ostatnio mamy naprawdę dużo gości i… czuję się trochę zmęczona. Chciałabym prosić, żebyś następnym razem dała nam znać wcześniej i może zatrzymała się w hotelu? Chcemy mieć trochę czasu tylko dla siebie.
Ciocia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Magda… przecież jesteśmy rodziną! Jak możesz tak mówić?
– Wiem, ale… muszę zadbać też o siebie. To dla mnie ważne – odpowiedziałam cicho.
Wieczorem zadzwoniła moja mama. – Co ty jej powiedziałaś? Jola płakała przez telefon! Przecież ona nie ma nikogo poza nami!
Znowu poczułam się winna. Ale tym razem nie dałam się zmanipulować.
– Mamo, ja też mam prawo do swojego życia. Chcę mieć dom dla siebie i Michała. Nie mogę być zawsze dostępna dla wszystkich.
Przez kilka tygodni panowała cisza. Nikt nie dzwonił, nikt nie przyjeżdżał. Z jednej strony poczułam ulgę – wreszcie mogliśmy z Michałem spokojnie wypić kawę na balkonie i pospacerować po plaży tylko we dwoje. Z drugiej strony dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czy naprawdę byłam taka samolubna?
Pewnego dnia zadzwoniła moja kuzynka Ania.
– Magda… słyszałam, że postawiłaś rodzinie granice. Wiesz co? Podziwiam cię. Ja nigdy nie miałam odwagi powiedzieć „nie” mojej mamie.
Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama. Że wiele osób w naszej rodzinie czuje się wykorzystywanych przez innych, ale boi się odezwać.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba powiedzieć „dość”, nawet jeśli oznacza to chwilowe konflikty i niezrozumienie ze strony najbliższych. Bo jeśli nie zadbam o siebie, nikt tego za mnie nie zrobi.
Czy naprawdę bycie asertywną wobec rodziny to egoizm? A może to jedyny sposób, by zachować własną godność i szczęście? Jak wy radzicie sobie z takimi sytuacjami?