Czy powinnam pomagać mamie finansowo, choć sama ledwo wiążę koniec z końcem? Moja historia pełna dylematów i rodzinnych konfliktów
– Znowu nie masz dla mnie tych dwustu złotych? – głos mamy przeszył ciszę w moim mieszkaniu, gdy odebrałam telefon. Siedziałam na podłodze, oparta o kanapę, patrząc na rachunki rozłożone przede mną jak karty tarota. Każdy z nich zwiastował zły los. – Mamo, ja naprawdę nie mam… – zaczęłam, ale przerwała mi natychmiast.
– Ty zawsze nie masz! Ale na kawę z koleżankami to cię stać! – jej głos był coraz bardziej roztrzęsiony, a ja poczułam znajome ukłucie winy. Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, ale tylko mocniej zacisnęłam palce na obudowie.
Nie pamiętam już, kiedy zaczęło się to wszystko. Może wtedy, gdy tata odszedł do innej kobiety i zostawił nas z długami? Albo gdy mama straciła pracę w sklepie spożywczym i przez pół roku nie mogła znaleźć niczego innego? Wtedy miałam 19 lat i właśnie zaczynałam studia w Warszawie. Pracowałam na pół etatu w kawiarni, żeby mieć na czynsz i jedzenie. Mama dzwoniła coraz częściej: „Córeczko, pożycz mi trochę, oddam ci jak tylko dostanę zasiłek”. Oddawała rzadko. Z czasem przestałam liczyć.
Teraz mam 28 lat, wynajmuję kawalerkę na Pradze, pracuję w biurze rachunkowym. Zarabiam nieźle jak na polskie warunki, ale kredyt studencki i rosnące ceny wszystkiego sprawiają, że pod koniec miesiąca zostaje mi niewiele. Mama nadal nie może znaleźć stałej pracy. Czasem sprząta u sąsiadki albo dorabia przy opiece nad dziećmi. Ale to nie wystarcza.
Ostatnio spotkałam się z Anią, moją przyjaciółką jeszcze z liceum. Siedziałyśmy w jej kuchni, popijając herbatę z cytryną. – Wiesz co? – powiedziała nagle Ania. – Ja już nie daję mamie pieniędzy. Próbowała mnie szantażować emocjonalnie przez lata. Ale ile można? Mam swoje życie.
Zatkało mnie. Zawsze myślałam, że pomaganie rodzicom to oczywistość. Tak mnie wychowano: rodzina jest najważniejsza, dzieci są od tego, żeby wspierać rodziców na starość. Ale Ania była niewzruszona.
– Nie czujesz się winna? – zapytałam cicho.
– Na początku tak. Ale potem zrozumiałam, że ona nigdy nie nauczy się samodzielności, jeśli ciągle będę ją ratować. A ja? Ja też mam prawo do własnego życia.
Te słowa wracały do mnie jak echo przez kolejne dni. Zaczęłam się zastanawiać: czy ja naprawdę pomagam mamie, czy tylko pozwalam jej tkwić w tej bezradności? Czy jestem dobrą córką, czy po prostu daję się wykorzystywać?
Wróciłam myślami do dzieciństwa. Mama zawsze była ciepła i troskliwa, ale też bardzo lękliwa. Bała się zmian, nowych ludzi, wszystkiego co nieznane. Gdy tata odszedł, zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Przestała wychodzić z domu poza koniecznością. Często płakała wieczorami w kuchni, myśląc że nie słyszę.
Pamiętam jedną noc, kiedy miałam 14 lat i obudził mnie jej szloch. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam ją skuloną przy stole. – Mamo… – szepnęłam. – Wszystko będzie dobrze.
Teraz to ja powtarzam te słowa sobie samej.
Kilka dni temu znów zadzwoniła. – Muszę zapłacić za prąd, bo mi odetną – powiedziała bez zbędnych wstępów. – Pożyczyłabyś mi?
– Mamo… sama mam zaległości za czynsz…
– Ty zawsze masz jakieś wymówki! – krzyknęła i rozłączyła się.
Przez godzinę siedziałam w ciszy, czując jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Dlaczego zawsze to ja muszę być odpowiedzialna? Dlaczego ona nigdy nie pyta, jak ja się czuję?
Wieczorem zadzwoniła ciocia Basia.
– Słyszałam, że pokłóciłyście się z mamą – zaczęła ostrożnie. – Wiesz… ona naprawdę nie radzi sobie sama.
– A ja? Ja mam radzić sobie za dwie osoby? – wybuchłam.
– Jesteś jej jedyną córką…
To zdanie ciążyło mi przez całą noc.
Następnego dnia w pracy byłam rozkojarzona. Szefowa zwróciła mi uwagę na błąd w rozliczeniach klienta. W drodze do domu minęłam bezdomnego proszącego o drobne i poczułam ukłucie wstydu – przecież moja mama jest o krok od takiej sytuacji.
Wieczorem napisałam Ani długiego SMS-a: „Jak przestać czuć się winna? Jak powiedzieć mamie NIE?”
Odpisała krótko: „To ty decydujesz o swoim życiu. Nie jesteś odpowiedzialna za jej wybory.”
Ale czy naprawdę mogę tak po prostu przestać pomagać? Czy to znaczy, że jestem złą córką?
W niedzielę pojechałam do mamy z paczką zakupów zamiast pieniędzy. Była chłodna i oschła przez całą wizytę.
– Myślisz, że chlebem zapłacę za prąd? – rzuciła z przekąsem.
– Mamo… staram się jak mogę…
– Ty zawsze tylko o sobie myślisz!
Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach. Przez całą drogę do domu powtarzałam sobie słowa Ani: „Masz prawo do własnego życia”. Ale czy naprawdę mam?
Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się obowiązek wobec rodzica, a zaczyna moje własne życie? Czy można kochać kogoś i jednocześnie postawić granicę? Czy Wy też mieliście podobne dylematy?
Może ktoś z Was znalazł sposób na pogodzenie tych dwóch światów? Bo ja już naprawdę nie wiem…