Gdy jedno jajko przypomniało o przeszłości: historia, w której miłość kryła się w ciszy
— To twoje jajko? — zapytałam, trzymając w ręku białą skorupkę, która została na dnie lodówki. Głos mi zadrżał, choć przecież to tylko jajko. Ale w tej chwili czułam, jakby ważyło tyle, co wszystkie nasze niewypowiedziane słowa przez ostatnie lata.
Marek nawet nie spojrzał w moją stronę. Stał przy kuchence, mieszając swoją owsiankę w osobnym garnku. Od miesięcy gotowaliśmy osobno, każde miało swoją półkę w lodówce, swoje przyprawy, nawet sól. Kiedyś śmialiśmy się z sąsiadów, którzy tak żyli — teraz byliśmy gorsi. Nawet nie rozmawialiśmy o tym, jak do tego doszło. Po prostu pewnego dnia przestałam gotować dla dwojga, a on przestał pytać, czy zrobiłam kawę.
— Nie wiem. Może twoje — odpowiedział cicho, nie odwracając się.
Zacisnęłam palce na skorupce. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nią o ścianę, rozbić ten mur milczenia, który narósł między nami przez dwadzieścia lat wspólnego życia. Ale nie zrobiłam tego. Po prostu odłożyłam jajko na blat i wyszłam z kuchni.
Pamiętam, jak kiedyś śmialiśmy się z takich sytuacji. Marek zawsze mówił, że jajka są jak życie — kruche, ale pełne możliwości. Wtedy jeszcze wierzyłam, że razem możemy wszystko. Że nawet jeśli coś się rozbije, to razem to posprzątamy. Ale teraz? Teraz każdy sprzątał swoje własne skorupki.
Dwadzieścia lat razem. Dwadzieścia lat jednego nazwiska, jednego adresu, tej samej drogi do pracy. A teraz — osobne posiłki. Nie tylko różne dania — osobne lodówki. Osobne garnki. Nawet sól każdy miał swoją. Do tego doszło. Najpierw były kłótnie — gwałtowne, pełne łez i krzyków. Potem przyszła cisza. Taka, która boli bardziej niż najgorsze słowa.
Czasem zastanawiałam się, kiedy dokładnie zaczęliśmy się oddalać. Czy to było wtedy, gdy Marek dostał awans i zaczął wracać coraz później? Czy wtedy, gdy ja zaczęłam zostawać dłużej w pracy, żeby nie wracać do pustego mieszkania? A może wtedy, gdy zmarła mama i nie miałam już komu się wyżalić? Nie wiem. Może to wszystko naraz.
Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. Marek oglądał telewizję w salonie, ale dźwięk był wyciszony. Siedział w ciszy, wpatrzony w ekran, jakby tam szukał odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi mi zadać.
— Pamiętasz, jak kiedyś robiliśmy jajecznicę na niedzielne śniadania? — zapytałam nagle, sama nie wiedząc dlaczego.
Marek spojrzał na mnie zaskoczony. Przez chwilę widziałam w jego oczach coś znajomego — może cień dawnej czułości?
— Pamiętam — odpowiedział cicho. — Zawsze dodawałaś szczypiorek.
Uśmiechnęłam się smutno. — Bo wiedziałam, że lubisz.
Zapadła cisza. Taka, która aż dzwoni w uszach.
— Co się z nami stało, Marek? — zapytałam w końcu. — Kiedy przestaliśmy być rodziną?
Nie odpowiedział od razu. Wstał powoli i podszedł do okna. Patrzył na ciemność za szybą, jakby tam szukał odpowiedzi.
— Może wtedy, gdy przestaliśmy ze sobą rozmawiać — powiedział w końcu. — Albo wtedy, gdy zaczęliśmy udawać, że wszystko jest w porządku.
Poczułam łzy pod powiekami. Przez tyle lat ukrywałam je przed nim, przed sobą. Udawałam silną, bo przecież ktoś musiał być dorosły. Ktoś musiał trzymać ten dom w całości.
— Myślisz, że jeszcze możemy coś naprawić? — zapytałam szeptem.
Marek odwrócił się i spojrzał na mnie długo. W jego oczach zobaczyłam zmęczenie, ale też coś jeszcze — może nadzieję?
— Nie wiem — odpowiedział szczerze. — Ale chyba warto spróbować.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem Marek podszedł do kuchni i wyjął z lodówki dwa jajka — jedno z mojej półki, drugie ze swojej. Położył je na stole.
— Może jutro zrobimy jajecznicę? Razem? — zaproponował niepewnie.
Pokiwałam głową, nie ufając własnemu głosowi.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tych wszystkich latach — o śmiechu, o kłótniach, o cichych dniach pełnych żalu i niewypowiedzianych słów. O tym jednym jajku, które przypomniało mi, że kiedyś byliśmy szczęśliwi. Że może jeszcze możemy być.
Rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Marka przy kuchence. Mieszał jajka na patelni, a obok leżał świeży szczypiorek.
— Dzień dobry — powiedział cicho.
— Dzień dobry — odpowiedziałam i usiadłam przy stole.
Jedliśmy w milczeniu, ale tym razem była to inna cisza. Nie bolała już tak bardzo. Była pełna nadziei.
Czasem jedno jajko wystarczy, żeby przypomnieć sobie o tym, co naprawdę ważne. Czasem miłość kryje się w ciszy — trzeba tylko nauczyć się ją słyszeć.
Czy można odbudować coś, co wydawało się już stracone? Czy wystarczy odrobina szczerości i wspólne śniadanie, by znów poczuć się rodziną? Może warto spróbować — zanim zostaną nam tylko puste skorupki wspomnień.