„Synku, będziesz miał dom. Tylko proszę, zaopiekuj się chorą siostrą…” – historia rodziny z Radomia, której los nie oszczędzał
– Michał… – głos mamy był ledwie słyszalny, jakby każde słowo ważyło tonę. – Synku, posłuchaj mnie…
Siedziałem przy jej łóżku, ściskając jej dłoń – cienką, niemal przezroczystą. W pokoju pachniało lekarstwami i czymś jeszcze – strachem. Mama była kiedyś silna, zawsze pierwsza do żartów, do pracy w ogrodzie. Teraz patrzyła na mnie oczami pełnymi bólu i troski.
– Nie zostawiaj Lidii… Ona… ona cię potrzebuje. Obiecaj mi, Michał…
Patrzyłem na moją młodszą siostrę, siedzącą w kącie pokoju. Lidia miała 22 lata, ale jej umysł zatrzymał się gdzieś na poziomie dziecka. Cierpiała na ciężką postać autyzmu. Często powtarzała te same słowa, bawiła się sznurkiem, a czasem wpadała w histerię bez wyraźnego powodu. Byłem jej starszym bratem – miałem 27 lat i całe życie przed sobą. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Obiecuję, mamo – wyszeptałem, choć w środku czułem bunt. Przecież miałem plany: wyjazd do Warszawy, praca w agencji reklamowej, własne życie…
Mama zmarła trzy dni później. Pogrzeb był skromny, przyszło kilku sąsiadów i ciotka Halina z Kielc. Tata odszedł od nas dawno temu – nie wytrzymał ciężaru choroby Lidii. Zostałem sam z siostrą i pustym mieszkaniem w Radomiu.
Pierwsze tygodnie po śmierci mamy były jak koszmar na jawie. Lidia płakała nocami, krzyczała „mama!”, a ja nie wiedziałem, jak ją uspokoić. Próbowałem gotować jej ulubione kluski z serem, puszczałem bajki w telewizji, ale nic nie pomagało.
Pewnego wieczoru zadzwoniła ciotka Halina:
– Michał, nie możesz tak dalej żyć! Musisz pomyśleć o sobie! Oddaj Lidię do ośrodka.
– Obiecałem mamie… – odpowiedziałem cicho.
– A twoje życie? Chcesz być więźniem własnej siostry?
Zacząłem się zastanawiać: czy naprawdę jestem więźniem? Każdego dnia musiałem pilnować Lidii – nie mogłem zostawić jej samej nawet na chwilę. Praca? Zapomnij. Znajomi przestali dzwonić – nikt nie wiedział, co powiedzieć.
Któregoś dnia odwiedziła mnie Ania – moja dziewczyna z czasów studiów. Przyniosła ciasto i uśmiech.
– Michał, tęskniłam za tobą…
Lidia podeszła do niej i zaczęła ciągnąć ją za włosy. Ania odskoczyła przestraszona.
– Przepraszam… ona tak czasem ma… – tłumaczyłem się bezradnie.
Ania spojrzała na mnie smutno:
– Nie dam rady być częścią tego świata… Przepraszam.
Zostałem sam. Znowu.
Czasami miałem ochotę wyjść z domu i już nie wrócić. Ale potem patrzyłem na Lidię – jak układa swoje sznurki w równe rządki, jak śmieje się do siebie, gdy puszczam jej ulubioną piosenkę „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Była taka bezbronna.
Pewnego dnia Lidia dostała ataku padaczki. Zadzwoniłem po pogotowie z trzęsącymi się rękami. Lekarz spojrzał na mnie współczująco:
– Panie Michale, to nie jest życie dla młodego człowieka… Są ośrodki, które mogą pomóc.
Ale ja pamiętałem obietnicę daną mamie.
Wkrótce zaczęły się problemy finansowe. Zasiłek pielęgnacyjny ledwo starczał na leki i jedzenie. Sprzedałem rower, potem komputer. Zacząłem dorabiać nocami jako ochroniarz w magazynie – sąsiadka pilnowała wtedy Lidii.
Którejś nocy wróciłem do domu i zobaczyłem Lidię skuloną pod stołem. Płakała:
– Michał… boję się…
Przytuliłem ją mocno. Poczułem wtedy coś dziwnego – nie tylko ciężar odpowiedzialności, ale też miłość. Może to właśnie znaczy być rodziną?
Mimo wszystko próbowałem żyć normalnie. Chodziłem z Lidią do parku, uczyłem ją prostych czynności: jak zrobić herbatę, jak założyć buty. Czasem sąsiedzi patrzyli na nas ze współczuciem, czasem z niezrozumieniem.
Najtrudniejsze były święta. W Wigilię siedzieliśmy przy stole tylko we dwoje. Lidia śpiewała kolędę po swojemu, a ja płakałem po cichu.
Pewnego dnia dostałem list z Warszawy – zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną do wymarzonej pracy w agencji reklamowej. Serce mi zabiło mocniej. To była szansa na nowe życie! Ale co z Lidią?
Zadzwoniłem do ciotki Haliny:
– Może mogłabyś zająć się Lidią przez kilka dni?
– Michał… ja mam swoje lata… Nie dam rady.
Znowu ściana.
Usiadłem wieczorem przy oknie i patrzyłem na światła miasta. Czułem się rozdarty: między obietnicą daną mamie a własnymi marzeniami.
Następnego dnia spojrzałem na Lidię – uśmiechała się do mnie szeroko, pokazując mi nowy układ sznurków.
– Michał! Zobacz!
Poczułem wtedy coś na kształt spokoju. Może moje życie nie będzie takie, jak sobie wymarzyłem. Może nigdy nie będę miał własnej rodziny ani kariery w Warszawie. Ale mam Lidię – i ona ma mnie.
Czasem pytam siebie: czy zrobiłem dobrze? Czy można być szczęśliwym, rezygnując z własnych marzeń dla kogoś innego? A może prawdziwe szczęście to właśnie ta codzienna walka i miłość?
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy obietnica dana rodzicowi jest ważniejsza niż własne życie?