Moja mama nie chce zająć się moimi dziećmi: między pracą, samotnością a walką o każdy dzień
– Mamo, proszę cię, to tylko kilka godzin. Muszę iść do pracy, a przedszkole jest zamknięte – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, trzymając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojej mamy.
– Karolina, mówiłam ci już. Ja swoje dzieci wychowałam. Teraz chcę odpocząć. Nie mogę ciągle być na twoje zawołanie – odpowiedziała chłodno. W jej głosie nie było ani cienia współczucia.
Zamknęłam oczy, czując jak łzy napływają mi do oczu. Odkąd Tomek zginął w wypadku, wszystko się posypało. Byliśmy zwyczajną rodziną z małego miasta pod Warszawą. On pracował jako kierowca autobusu, ja w sklepie spożywczym. Trójka dzieci: Ania – 7 lat, Kuba – 5 i mały Michaś, który właśnie skończył dwa lata. Myślałam, że zawsze będziemy razem.
Ale życie nie pyta o zgodę. Tamtego dnia Tomek nie wrócił do domu. Policja przyszła wieczorem – pamiętam ich poważne twarze i to, jak świat nagle przestał istnieć. Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w transie. Dzieci płakały nocami, a ja próbowałam być silna dla nich wszystkich.
Mama przyjechała na pogrzeb, była przez kilka dni. Potem wróciła do siebie do Otwocka i od tamtej pory widywałyśmy się rzadko. Myślałam, że pomoże mi przynajmniej z dziećmi – przecież sama zawsze powtarzała, że rodzina jest najważniejsza.
Ale kiedy poprosiłam ją pierwszy raz o pomoc, usłyszałam tylko: „Nie jestem już młoda. Mam swoje życie”.
Od tamtej pory każda prośba kończyła się kłótnią lub milczeniem. Czułam się coraz bardziej samotna. Praca w sklepie była jedynym miejscem, gdzie mogłam na chwilę zapomnieć o wszystkim. Ale nawet tam nie było łatwo – szefowa coraz częściej patrzyła na mnie krzywo, bo musiałam wychodzić wcześniej po dzieci albo brać wolne, gdy któreś zachorowało.
Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na śpiące dzieci. Czasem płakałam po cichu, żeby nie słyszały. Zastanawiałam się, czy dam radę. Czy jestem wystarczająco dobrą matką? Czy Tomek byłby ze mnie dumny?
Pewnego dnia wszystko się skumulowało. Michaś miał gorączkę, Ania płakała, bo pokłóciła się z koleżanką w szkole, a Kuba rozbił kolano na podwórku. Telefon zadzwonił – to była szefowa.
– Karolina, musisz przyjść jutro na rano. Nie obchodzi mnie, co masz z dziećmi. Albo jesteś w pracy, albo szukaj sobie innego zajęcia – powiedziała bez ogródek.
Zadzwoniłam do mamy jeszcze raz. Tym razem nie wytrzymałam.
– Mamo! Ja już nie daję rady! Potrzebuję cię! – krzyknęłam przez łzy.
– Karolina… – westchnęła ciężko – Ja też mam swoje problemy. Nie możesz ciągle liczyć na innych.
Rozłączyła się.
Wtedy coś we mnie pękło. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale spojrzałam na dzieci – ich spokojne twarze podczas snu i poczułam coś dziwnego: gniew pomieszany z determinacją.
Następnego dnia poszłam do pracy z Michałem na rękach. Szefowa patrzyła na mnie jak na wariatkę.
– Co to ma być?
– Nie mam wyjścia – odpowiedziałam cicho.
Przez cały dzień Michaś spał w kącie zaplecza na kocu. Klienci patrzyli ze współczuciem albo z pogardą – słyszałam szepty: „Patrz, przyszła z dzieckiem do pracy”.
Po pracy wróciłam do domu wykończona. Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.
– Karolinko, słyszałam co się dzieje… Jeśli będziesz potrzebować pomocy z dziećmi, daj znać. Mam trochę czasu.
Poczułam ulgę i wdzięczność tak wielką, że aż się rozpłakałam.
Zaczęłam powoli układać życie od nowa. Z pomocą pani Zosi mogłam czasem zostawić dzieci na kilka godzin i pójść do pracy bez strachu. Ale żal do mamy nie mijał.
Któregoś wieczoru Ania zapytała:
– Mamo, dlaczego babcia nas nie odwiedza?
Zabrakło mi słów.
– Babcia… jest bardzo zmęczona – wymamrotałam.
Ale prawda była inna: babcia wybrała siebie zamiast nas.
Często zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy powinnam była bardziej walczyć o jej uwagę? A może to ona powinna była zrozumieć mnie lepiej?
Czasem widzę ją w sklepie – przechodzi obok mnie bez słowa albo rzuca krótkie „cześć”. Wtedy serce boli najbardziej.
Dzieci rosną szybko. Każdego dnia uczę się być silniejsza – dla nich i dla siebie. Ale nocami pytam siebie: czy samotność to kara za to, że oczekiwałam wsparcia? Czy naprawdę rodzina znaczy dziś mniej niż kiedyś?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś przeżył coś podobnego? Bo ja wciąż szukam siły i sensu w tym wszystkim…