Mój ojciec, mój ciężar: Gdy rodzina przestaje być wsparciem
– Lucyna, masz może jeszcze trochę pieniędzy? – głos ojca rozbrzmiał w kuchni, gdy próbowałam uspokoić płaczącego synka. Był środek marca, śnieg topniał na parapecie, a ja czułam, jak topnieje też moja cierpliwość.
– Tato, mówiłam ci już, że ledwo wiążę koniec z końcem. Zasiłek z 500+ ledwo wystarcza na pieluchy i mleko – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy. Bałam się zobaczyć w nich to rozczarowanie, które zawsze mi zarzucał.
Ojciec westchnął ciężko i usiadł przy stole. Od śmierci mamy minęły dwa lata. Wtedy przyszedł do mnie, mówiąc, że nie daje rady sam w domu. Wpuściłam go pod swój dach, bo przecież rodzina to rodzina. Ale od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zamiast wsparcia dostałam kolejne dziecko do opieki – tylko że dorosłe i z własnymi problemami.
Pamiętam, jak kiedyś był moim bohaterem. Pracował na kolei, zawsze wracał zmęczony, ale z uśmiechem. Po śmierci mamy coś w nim pękło. Zaczął pić. Najpierw po cichu, potem coraz częściej. A ja? Ja zostałam sama z niemowlakiem i ojcem, który coraz częściej prosił o „pożyczkę”, której nigdy nie oddawał.
– Lucynka, przecież to tylko parę złotych… – próbował jeszcze raz.
– Tato! – podniosłam głos. – Ja naprawdę nie mam! Muszę zapłacić rachunki, kupić leki dla Maćka… Nie rozumiesz?
Zamilkł. W jego oczach zobaczyłam cień gniewu i żalu. Wstał i wyszedł trzaskając drzwiami. Mały Maciek zaczął płakać jeszcze głośniej.
Wieczorem siedziałam na łóżku i patrzyłam na śpiącego synka. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy jestem złą córką? Czy powinnam bardziej pomagać ojcu? Ale kto pomoże mnie?” Czułam się rozdarta. Z jednej strony wiedziałam, że tata cierpi po stracie mamy. Z drugiej – miałam dość jego wymagań i pretensji.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Anka.
– Lucyna, tato dzwonił do mnie w nocy. Mówił, że go wygoniłaś.
– Nie wygoniłam! Po prostu nie mam już siły… On tylko żąda i żąda! A ja sama nie wiem, jak przeżyć do końca miesiąca!
– Może powinnaś dać mu trochę luzu? On też ma ciężko…
Poczułam wściekłość. Anka mieszkała z mężem w Warszawie, miała dobrą pracę i własne życie. Odwiedzała nas raz na kilka miesięcy i zawsze wiedziała lepiej.
– Łatwo ci mówić! Ty masz wsparcie! Ja mam tylko siebie i tatę na głowie!
Rozłączyłam się bez pożegnania. Łzy napłynęły mi do oczu. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Wieczorem ojciec wrócił do domu pijany. Zaczął krzyczeć:
– Wszystko przez ciebie! Gdyby nie ty, już dawno bym sobie poradził!
Mały Maciek obudził się z płaczem. Wzięłam go na ręce i zamknęłam się z nim w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i słuchałam krzyków ojca za drzwiami.
Wtedy poczułam coś nowego – gniew pomieszany ze strachem. Wiedziałam, że tak dalej być nie może.
Następnego dnia poszłam do opieki społecznej. Bałam się przyznać do wszystkiego – do problemów finansowych, do tego, że ojciec pije i krzyczy. Ale pani urzędniczka spojrzała na mnie ciepło:
– Pani Lucyno, nie jest pani sama. Są programy wsparcia dla takich rodzin jak pani.
Wróciłam do domu z ulotkami i numerami telefonów. Wieczorem usiadłam z ojcem przy stole.
– Tato, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może. Albo zaczniesz się leczyć i szukać pracy, albo będziesz musiał znaleźć inne miejsce do życia.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Myślisz, że to takie proste? – zapytał w końcu cicho.
– Nie wiem… Ale wiem, że nie dam już rady dłużej sama wszystkiego dźwigać.
Przez kilka dni panowała między nami cisza. Ojciec wychodził rano i wracał późno wieczorem. Ja zajmowałam się Maćkiem i szukałam pracy dorywczej przez internet.
Pewnego dnia znalazłam kartkę na stole: „Idę na terapię. Przepraszam.” Poczułam ulgę zmieszaną ze smutkiem. Wiedziałam, że to dopiero początek długiej drogi.
Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Ojciec mieszka sam w wynajętym pokoju i chodzi na spotkania AA. Czasem dzwoni, czasem przychodzi pobawić się z Maćkiem. Nasza relacja jest trudna, ale uczę się stawiać granice.
Często myślę o tym wszystkim i pytam siebie: gdzie kończy się obowiązek wobec rodziny? Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych bez końca? A może czasem trzeba powiedzieć „dość”, żeby uratować siebie i tych, których kochamy?