Zamknęłam oczy na jego zdrady – aż do dnia, gdy upadłam na ulicy i zrozumiałam, kto naprawdę stoi przy mnie

– Znowu wróciłeś późno, Gieniu – powiedziałam cicho, patrząc na zegar, który wybijał północ. Gienek rzucił klucze na komodę i nawet nie spojrzał w moją stronę. – Praca się przeciągnęła – burknął, zdejmując płaszcz. W jego głosie nie było już nawet cienia czułości, która kiedyś sprawiała, że serce biło mi szybciej.

Od miesięcy wiedziałam. Czułam zapach obcych perfum na jego koszulach, widziałam ukradkowe wiadomości w telefonie. Ale zamykałam oczy. Dla dzieci. Dla tej iluzji rodziny, którą budowałam cegiełka po cegiełce przez piętnaście lat. Każdego ranka wstawałam wcześniej, żeby przygotować śniadanie dla Zosi i Maćka, żeby Gienek miał czystą koszulę do pracy. Udawałam przed sobą, że wszystko jest w porządku.

Ale pewnego dnia coś we mnie pękło. To był zwykły wtorek. Padał deszcz, a ja biegłam do sklepu po mleko, bo Maćkowi zachciało się naleśników. Poślizgnęłam się na mokrym chodniku i upadłam tak niefortunnie, że nie mogłam się podnieść. Ludzie mijali mnie obojętnie, aż nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.

– Pani Aniu! Wszystko w porządku? – To była pani Basia z sąsiedztwa. Pomogła mi wstać, odprowadziła do domu i zadzwoniła po karetkę. W szpitalu okazało się, że mam złamaną nogę i przez kilka tygodni będę musiała leżeć.

Gienek przyszedł do szpitala dopiero wieczorem. Siedział na krześle przy łóżku i przeglądał telefon. – No to masz pecha – mruknął. – Ale chyba dasz sobie radę? Mam teraz ciężki okres w pracy.

Nie zapytał, jak się czuję. Nie pogłaskał po ręce. Nie pocałował w czoło. Po prostu wyszedł.

Przez kolejne dni odwiedzali mnie tylko dzieci i pani Basia. To ona przynosiła mi domowe obiady i rozmawiała ze mną godzinami. Zosia płakała, mówiąc: – Mamo, dlaczego tata jest taki zimny? Próbowałam ją pocieszyć, ale sama nie miałam już siły udawać.

Po powrocie do domu wszystko się zmieniło. Gienek coraz częściej znikał na całe noce. Zosia zamknęła się w sobie, Maciek zaczął mieć problemy w szkole. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę:

– Myślisz, że mama i tata się rozwiodą? – zapytał Maciek szeptem.
– Nie wiem… Ale chyba mama jest bardzo smutna – odpowiedziała Zosia.

Leżałam wtedy w łóżku i łzy same płynęły mi po policzkach. Przez lata wierzyłam, że dla dobra dzieci muszę trwać w tym związku. Ale czy to naprawdę było dla ich dobra?

Któregoś dnia pani Basia przyszła z ciastem i usiadła przy moim łóżku.
– Aniu, musisz pomyśleć o sobie – powiedziała stanowczo. – Jesteś dobrą matką, ale nie możesz być szczęśliwa, jeśli ciągle cierpisz przez niego.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam rozmawiać z psychologiem szkolnym Zosi i Maćka. Usłyszałam to samo: dzieci widzą więcej niż myślisz. Cierpią razem z tobą.

W końcu zebrałam się na odwagę. Pewnego wieczoru, gdy Gienek wrócił do domu i jak zwykle rzucił torbę w kąt, powiedziałam spokojnie:
– Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie z irytacją.
– O czym znowu?
– O nas. O tym, że tak dalej być nie może.

Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu powiedziałam mu wszystko: o bólu, o samotności, o tym, że wiem o jego zdradach. On tylko wzruszył ramionami.
– Przesadzasz – rzucił chłodno. – Każdy ma swoje życie.

Wtedy zrozumiałam: nie jestem już dla niego ważna. Moje uczucia nic dla niego nie znaczą.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam z dziećmi do mamy na wieś pod Lublinem. Tam pierwszy raz od lat poczułam spokój. Mama tuliła mnie jak małą dziewczynkę i powtarzała: – Aniu, dasz radę. Jesteśmy z tobą.

Dzieci zaczęły się uśmiechać. Maciek znalazł nowych kolegów, Zosia pomagała babci w ogrodzie. Ja zaczęłam powoli wracać do siebie: czytałam książki, piekłam ciasta z mamą, rozmawiałam z sąsiadkami.

Gienek dzwonił rzadko. Chciał wrócić do dawnego układu: żebyśmy milczeli o wszystkim i udawali rodzinę dla pozorów. Ale ja już nie chciałam wracać do tamtego życia.

Po kilku miesiącach podjęłam decyzję o rozwodzie. Było ciężko – bałam się opinii ludzi, bałam się samotności i tego, jak poradzę sobie finansowo. Ale wiedziałam jedno: nie mogę dłużej poświęcać swojego szczęścia dla kogoś, kto mnie nie szanuje.

Dziś mieszkam z dziećmi w małym mieszkaniu w Lublinie. Pracuję jako bibliotekarka w szkole podstawowej i pierwszy raz od lat czuję się wolna. Czasem jeszcze boli mnie serce na wspomnienie dawnych lat, ale wiem jedno: jestem silniejsza niż myślałam.

Czy warto było tyle lat cierpieć dla iluzji rodziny? Czy naprawdę szczęście dzieci zależy od tego, by rodzice byli razem za wszelką cenę? Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść – by znów nauczyć się kochać siebie?