Nie wszystko da się uratować – historia mojej walki o rodzinę przyjaciela

– Marysia, możesz przestać tak na mnie patrzeć? – Kuba siedział skulony na ławce pod blokiem, dłubiąc patykiem w ziemi. Jego głos był cichy, jakby bał się, że ktoś nas podsłucha.

– Przepraszam… Po prostu… martwię się o ciebie. – Usiadłam obok niego, próbując nie pokazać, jak bardzo ściska mnie w gardle. Od kilku dni Kuba był inny. Milczący, rozkojarzony. Wiedziałam, że coś się dzieje, ale nie chciał mówić.

W końcu wybuchł: – Oni znowu się kłócili! Mama krzyczała, tata trzaskał drzwiami. Myślałem, że już przestaną… Ale nie. Teraz mówią o rozwodzie. – Głos mu się załamał.

Patrzyłam na niego bezradnie. Miał dopiero osiem lat, a już nosił na barkach ciężar, którego nie powinien dźwigać żaden dzieciak. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo – spokojne, pełne śmiechu i zapachu ciasta drożdżowego. U Kuby było inaczej. Jego dom zawsze wydawał mi się zimny i pełen napięcia.

– Może mogę jakoś pomóc? – spytałam niepewnie.

Kuba wzruszył ramionami. – Nikt nie może. Mama płacze w łazience, tata wychodzi na całe noce. Nawet babcia mówi, że to koniec.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Cały wieczór myślałam o Kubie. Nie mogłam zasnąć. W końcu postanowiłam: muszę coś zrobić. Przecież przyjaciele są od tego, żeby pomagać.

Następnego dnia po szkole poszłam do Kuby pod pretekstem odrabiania lekcji. Jego mama otworzyła drzwi z podkrążonymi oczami.

– Dzień dobry, pani Aniu. Przyszłam pomóc Kubie z matematyką.

Uśmiechnęła się blado i wpuściła mnie do środka. W mieszkaniu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały uszy. Kuba siedział przy stole i bezmyślnie przesuwał długopis po kartce.

– Cześć…

Usiadłam naprzeciwko niego i zaczęliśmy udawać, że liczymy zadania. Po chwili usłyszałam stłumione szlochy z łazienki.

– To mama – szepnął Kuba. – Cały czas płacze.

Zebrałam się na odwagę i zapukałam do łazienki.

– Pani Aniu? Czy wszystko w porządku?

Drzwi uchyliły się lekko. Zobaczyłam twarz pani Ani – czerwoną od płaczu.

– Marysiu… Dziękuję, że jesteś z Kubą. On bardzo cię potrzebuje.

Chciałam powiedzieć coś mądrego, ale zabrakło mi słów. Wróciłam do pokoju Kuby.

– Może powinniście wszyscy porozmawiać? – zaproponowałam ostrożnie.

Kuba spojrzał na mnie z rozpaczą w oczach. – Oni nie chcą rozmawiać. Tylko krzyczą albo milczą.

Przez następne tygodnie próbowałam wszystkiego: rozmawiałam z panią Anią o tym, jak bardzo Kuba cierpi; napisałam list do jego taty (którego nigdy nie odważyłam się wręczyć); nawet poprosiłam moją mamę, żeby zaprosiła ich wszystkich na wspólny obiad – może w innym otoczeniu będzie łatwiej?

Nic nie działało. Konflikt narastał. Kuba coraz częściej zamykał się w sobie. Zaczęły się problemy w szkole – dostał pierwszą jedynkę w życiu, przestał chodzić na treningi piłki nożnej.

Pewnego dnia po lekcjach zobaczyłam go na boisku za szkołą. Siedział sam na trybunach i patrzył w dal.

– Kuba…

Nie odpowiedział. Usiadłam obok niego i długo milczeliśmy.

– Wiesz co jest najgorsze? – odezwał się w końcu. – Że czuję się winny. Może gdybym był grzeczniejszy… Może gdybym lepiej się uczył…

Objęłam go mocno.

– To nie twoja wina! Nigdy tak nie myśl!

Ale widziałam w jego oczach zwątpienie.

W końcu nadszedł dzień, którego wszyscy się baliśmy: rodzice Kuby ogłosili rozwód. Przyszedł do mnie wieczorem, zapukał cicho do drzwi mojego pokoju.

– Marysiu…

Przytuliłam go bez słowa. Płakał długo i cicho, jakby bał się obudzić cały dom.

Po rozwodzie wszystko się zmieniło. Kuba zamieszkał z mamą; tata odwiedzał go tylko w weekendy. Przestał być tym samym chłopcem – stał się poważny, zamknięty w sobie.

Czułam się bezsilna i winna. Czy mogłam zrobić więcej? Czy powinnam była powiedzieć komuś dorosłemu wcześniej? Czy dzieci naprawdę mogą uratować czyjąś rodzinę?

Minęły lata. Dziś jesteśmy już dorośli, ale tamte wydarzenia zostawiły ślad na zawsze – we mnie i w Kubie.

Czasem wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy naprawdę można uratować rodzinę przed rozpadem? A może czasem trzeba po prostu być obok i trzymać za rękę? Co wy o tym myślicie?