Nie tylko żona i matka: Jak modlitwa pomogła mi odnaleźć siebie na nowo

– Znowu ziemniaki? – głos Marka odbił się echem w kuchni, gdy z hukiem odstawił talerz na blat. – Czy ty naprawdę nie potrafisz wymyślić niczego innego?

Zamarłam z łyżką w dłoni. W powietrzu zawisła cisza, przerywana tylko cichym szuraniem nóg dzieci pod stołem. Zosia spojrzała na mnie niepewnie, a Jaś ścisnął widelec tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem, ale połknęłam łzy. Nie pierwszy raz słyszałam podobne słowa. Od lat byłam tą, która dba o dom, gotuje, sprząta i czeka na powrót męża. Zawsze w cieniu, zawsze niewidzialna.

Wieczorem, gdy dzieci spały, a Marek oglądał wiadomości, usiadłam na brzegu łóżka i patrzyłam w okno. „Boże, czy ja naprawdę jestem tylko do tego? Czy to już całe moje życie?” – pytałam w myślach. Odpowiedzi nie było. Była tylko cisza i ciężar w piersi.

Kiedyś miałam marzenia. Chciałam być nauczycielką polskiego, pisać wiersze, prowadzić kółko teatralne dla dzieci. Ale potem pojawił się Marek, szybki ślub, ciąża… I tak minęło dwanaście lat. Każdy dzień podobny do poprzedniego: pranie, gotowanie, zakupy, odrabianie lekcji z dziećmi. Czasem wydawało mi się, że znikam.

Pewnej nocy obudziłam się zlękniona po koszmarze. Wstałam i poszłam do kuchni napić się wody. Na stole leżała otwarta Biblia – prezent od babci na ślub. Przypadkiem spojrzałam na fragment: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Zaczęłam płakać. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że ktoś mnie słyszy.

Od tamtej pory codziennie rano siadałam przy stole i modliłam się. Prosiłam Boga o siłę i odwagę. Z czasem zaczęłam dostrzegać drobiazgi: uśmiech Zosi, ciepło słońca na twarzy, zapach świeżego chleba. Ale też coraz mocniej czułam bunt – dlaczego mam być tylko żoną i matką? Czy to grzech chcieć czegoś więcej?

Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie Anka – koleżanka ze studiów. – Ela, słuchaj, szukają kogoś do prowadzenia warsztatów literackich w domu kultury. Pomyślałam o tobie! – powiedziała z entuzjazmem.

Serce mi zabiło mocniej. – Anka… ja już dawno nie pisałam…
– Ale masz talent! I doświadczenie z dziećmi! Zgłoś się! – nalegała.

Wieczorem powiedziałam Markowi o propozycji.
– Warsztaty? A kto będzie odbierał dzieci? Kto zrobi obiad? – zapytał chłodno.
– Marek… ja też chcę coś robić dla siebie. Chcę spróbować.
– Nie przesadzaj. Przecież masz wszystko: dom, rodzinę…

Zacisnęłam pięści pod stołem. Po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć głośno:
– To nie znaczy, że nie mogę mieć marzeń.

Przez kilka dni Marek chodził naburmuszony. Dzieci wyczuwały napięcie. Ja jednak postanowiłam spróbować – poszłam na rozmowę do domu kultury. Dyrektorka była zachwycona moimi pomysłami.

Pierwsze warsztaty były stresujące. Ręce mi drżały, głos łamał się ze wzruszenia. Ale dzieci słuchały mnie z otwartymi ustami. Po zajęciach jedna dziewczynka podeszła i powiedziała: – Proszę pani, dzięki pani napisałam pierwszy wiersz!

Wróciłam do domu szczęśliwa jak nigdy dotąd. Marek patrzył na mnie z dystansem.
– Długo cię nie było.
– Miałam zajęcia…
– No dobrze…

Nie było łatwo. Często wracałam zmęczona, a w domu czekały obowiązki. Marek coraz częściej narzekał: – Odkąd zaczęłaś te swoje warsztaty, wszystko jest zaniedbane! Dzieci chodzą głodne!

Czułam się rozdarta między domem a pasją. Modliłam się jeszcze gorliwiej: „Boże, daj mi siłę przetrwać ten czas”.

Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie z zeszytem:
– Mamo, napisałam opowiadanie! Chcesz przeczytać?

Czytałam jej tekst ze łzami w oczach. Był piękny, pełen wyobraźni i odwagi.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziałam i przytuliłam ją mocno.

Zaczęłam zauważać zmiany także u siebie – byłam bardziej pewna siebie, uśmiechnięta. Dzieci częściej przychodziły po radę czy pomoc w nauce. Nawet Marek zaczął się zmieniać – któregoś wieczoru zaproponował, że odbierze dzieci ze szkoły.

Ale nie wszystko było różowe. Pewnego wieczoru wybuchła awantura:
– Ty już nie jesteś tą samą kobietą! – krzyczał Marek.
– Bo już nie chcę być tylko twoją służącą! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Bolało mnie to bardzo. Znów szukałam ukojenia w modlitwie.

Po tygodniu Marek przyszedł do mnie wieczorem.
– Ela… przepraszam. Nie rozumiałem cię. Bałem się zmian…
Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam tam szczerość.
– Ja też się bałam… Ale muszę być sobą.
Przytulił mnie mocno.

Dziś prowadzę warsztaty już trzeci rok. Piszę wiersze i publikuję je w lokalnej gazecie. Zosia i Jaś rozwijają swoje pasje. Marek pomaga mi w domu i coraz częściej mówi: „Jestem z ciebie dumny”.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i myślę: „Czy musiałam tyle wycierpieć, żeby odnaleźć siebie? Czy każda kobieta musi walczyć o prawo do własnych marzeń?” Może właśnie po to są trudne chwile – żebyśmy mogli odnaleźć swoją siłę.