Nie jestem służącą mojej teściowej – Opowieść o walce o własne życie

– Katarzyno, czy możesz jeszcze raz przetrzeć podłogę w kuchni? Znowu ktoś naniósł błota – głos teściowej rozbrzmiewał w moich uszach jak dzwon alarmowy. Stałam przy zlewie, z rękoma zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując już trzecie tego dnia naczynia. Spojrzałam na nią kątem oka – pani Helena, moja teściowa, stała w drzwiach z założonymi rękami i miną, która nie znosiła sprzeciwu.

W myślach krzyczałam: „Nie jestem twoją służącą!” Ale na głos powiedziałam tylko ciche „zaraz”, bo przecież nie wypadało inaczej. Tak wyglądały moje dni od ponad siedmiu lat, odkąd zamieszkaliśmy z mężem, Piotrem, w domu jego rodziców na obrzeżach Krakowa. Miał być to tylko tymczasowy układ, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Tymczasowość jednak rozciągnęła się na lata, a ja coraz bardziej czułam się jak intruz we własnym życiu.

Początkowo starałam się być idealną synową. Gotowałam obiady, sprzątałam, robiłam zakupy, nawet prasowałam koszule teścia. Chciałam, żeby mnie zaakceptowali, żeby Piotr był dumny ze mnie. Ale im więcej dawałam z siebie, tym więcej ode mnie oczekiwano. Gdy urodziła się nasza córka Zosia, myślałam, że coś się zmieni – że będę mogła skupić się na własnej rodzinie. Tymczasem pani Helena jeszcze bardziej zaostrzyła swoje wymagania.

– Katarzyno, dziecko płacze! – wołała z drugiego pokoju. – Zostaw już to pranie i zajmij się nią! – A potem, kiedy Zosia zasypiała, słyszałam: – Teraz możesz umyć okna, bo słońce tak brzydko przez nie świeci.

Piotr? On był wiecznie zajęty pracą. Wracał późno, zmęczony i nieobecny. Gdy próbowałam z nim rozmawiać o tym, jak się czuję, wzruszał ramionami:

– Przesadzasz, mama tylko chce dobrze. Pomaga nam przecież.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moje potrzeby nie istniały. Każdego dnia budziłam się z ciężarem w piersi i pytaniem: „Ile jeszcze wytrzymam?”

Pewnego wieczoru, gdy Zosia miała gorączkę i całą noc czuwałam przy jej łóżku, usłyszałam rozmowę teściowej z teściem:

– Katarzyna to leniwa dziewczyna. Kiedyś kobiety potrafiły prowadzić dom bez narzekania.

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam taka bezwartościowa? Czy bycie matką i żoną oznaczało bycie niewidzialną?

Następnego dnia rano postanowiłam porozmawiać z Piotrem.

– Musimy coś zmienić – powiedziałam drżącym głosem. – Nie mogę tak dłużej żyć. Czuję się jak służąca w tym domu.

Piotr spojrzał na mnie zaskoczony:

– Przesadzasz. Mama jest wymagająca, ale przecież to jej dom.

– A co z nami? Z naszą rodziną? Z moim samopoczuciem?

W odpowiedzi usłyszałam tylko ciszę.

Tego dnia po raz pierwszy odmówiłam teściowej.

– Katarzyno, trzeba wyprasować firanki przed świętami.

– Przepraszam, ale dziś nie dam rady. Muszę odpocząć i zająć się Zosią.

Pani Helena spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła ducha.

– Co ty sobie wyobrażasz? W tym domu każdy ma swoje obowiązki!

– Wiem – odpowiedziałam spokojnie – ale ja też mam prawo do odpoczynku.

Wieczorem Piotr był chłodny i zdystansowany. Czułam się winna, ale jednocześnie coś we mnie pękło. Po raz pierwszy od lat poczułam ulgę.

Kolejne dni były pełne napięcia. Teściowa przestała się do mnie odzywać albo rzucała kąśliwe uwagi pod moim adresem. Piotr coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Zosia pytała mnie: „Mamo, dlaczego babcia jest smutna?”

Zaczęłam szukać pracy na pół etatu w pobliskiej bibliotece. Chciałam mieć coś swojego, choćby kilka godzin dziennie poza tym domem. Gdy powiedziałam o tym Piotrowi, wybuchł:

– I kto będzie zajmował się domem? Mamie nie możesz zostawić wszystkiego!

– A ja? Ja też jestem człowiekiem! – krzyknęłam pierwszy raz od lat.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, kim byłam kiedyś – dziewczyną z marzeniami o własnym życiu, podróżach, pracy z dziećmi. Gdzie to wszystko się podziało?

Po kilku tygodniach pracy poczułam się silniejsza. Poznałam nowe osoby, zaczęłam rozmawiać o książkach i życiu poza czterema ścianami domu teściów. Zosia była szczęśliwsza – widziała uśmiech na mojej twarzy.

Pewnego popołudnia pani Helena przyszła do kuchni i powiedziała lodowatym tonem:

– W tym domu nie ma miejsca dla leniwych kobiet.

Spojrzałam jej prosto w oczy:

– Może czas pomyśleć o tym, żebyśmy się wyprowadzili.

Piotr był w szoku, gdy mu to oznajmiłam. Ale po raz pierwszy zobaczył we mnie kogoś innego niż cichą żonę – zobaczył kobietę gotową walczyć o siebie i swoje dziecko.

Dziś mieszkamy w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Nie jest idealnie – czasem brakuje pieniędzy, czasem tęsknię za dawnym poczuciem bezpieczeństwa. Ale mam siebie i swoją godność.

Często zastanawiam się: dlaczego tak długo pozwalałam innym decydować o moim życiu? Czy każda kobieta musi przejść przez piekło uległości, żeby odnaleźć własny głos?

Może właśnie teraz nadszedł czas, byśmy zaczęły mówić głośno: nie jesteśmy służącymi naszych teściowych ani nikogo innego.