Nie jestem już tą samą kobietą – opowieść o samotności w macierzyństwie

„Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie” – te słowa męża rozbrzmiewały w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknął za sobą drzwi do drugiego pokoju. Stałam w korytarzu, z dzieckiem na rękach, w poplamionej koszuli nocnej, z włosami związanymi byle jak gumką. Zosia płakała, a ja razem z nią. Trzy miesiące temu urodziłam córkę. Trzy miesiące temu świat się zatrzymał, a ja przestałam istnieć jako osoba. Stałam się funkcją: pralką, robotem kuchennym, pogotowiem ratunkowym, poduszką, na której można się wypłakać i wykrzyczeć. Ale nikt nie pytał, czy ja mam gdzie się wypłakać.

Mój mąż, Tomek, jeszcze przed narodzinami Zosi był czuły, troskliwy. Kiedyś śmialiśmy się razem z głupich filmów, chodziliśmy na spacery po Starym Mieście w Krakowie, piliśmy kawę w naszej ulubionej kawiarni na Kazimierzu. Teraz Tomek wracał z pracy coraz później. Wchodził do mieszkania i patrzył na mnie z nieukrywanym obrzydzeniem. „Obrzydliwe to patrzeć na ciebie w takim stanie” – powiedział pewnego wieczoru, kiedy próbowałam nakarmić Zosię jedną ręką, a drugą wycierałam łzy.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz spałam dłużej niż trzy godziny. Moje ciało bolało od ciągłego noszenia dziecka, od karmienia piersią, od siedzenia na zimnej podłodze w łazience, kiedy próbowałam uciszyć jej płacz, żeby Tomek mógł odpocząć. On mówił: „Muszę być wyspany do pracy”. A ja? Czy ja nie muszę być wyspana do życia?

Pewnej nocy Zosia dostała gorączki. Przestraszyłam się tak bardzo, że trzęsły mi się ręce. Pobiegłam do Tomka, który spał w drugim pokoju. „Tomek, proszę cię, pomóż mi! Zosia jest gorąca!” – szlochałam. On tylko przewrócił się na drugi bok i mruknął: „Weź jej coś daj i nie budź mnie więcej”. Zostałam sama z przerażeniem i odpowiedzialnością większą niż wszystko, co znałam wcześniej.

Moja mama mieszka daleko, w Gdańsku. Dzwoni codziennie, ale jej głos przez telefon nie ogrzeje moich zimnych rąk ani nie przytuli mnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebuję. Przyjaciółki? Większość z nich zniknęła po mojej ciąży. „Nie mamy czasu”, „Za dużo masz teraz na głowie”, „Odezwij się, jak będzie lepiej”. Ale lepiej nie było.

Czasami patrzyłam w lustro i nie poznawałam kobiety po drugiej stronie. Podkrążone oczy, ziemista cera, popękane usta. Gdzie podziała się ta uśmiechnięta dziewczyna z długimi włosami i marzeniami o podróżach? Teraz marzyłam tylko o tym, żeby móc spokojnie wypić herbatę i nie słyszeć płaczu przez pięć minut.

Zaczęłam mieć pretensje do Tomka. Próbowałam z nim rozmawiać: „Tomek, czuję się okropnie sama… Potrzebuję cię”. On wzdychał ciężko: „Przesadzasz. Inne kobiety sobie radzą”. Bolało mnie to bardziej niż wszystkie nieprzespane noce razem wzięte.

Pewnego dnia przyszła do nas jego mama. Zobaczyła mnie w dresie i bez makijażu. „No tak, kobieto! Musisz się ogarnąć! Mężczyzna nie będzie patrzył na taką zaniedbaną żonę!” – powiedziała głośno przy Tomku. On tylko skinął głową i wyszedł do kuchni. Poczułam się jak śmieć.

Wieczorem usiadłam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał. Zosia spała w swoim łóżeczku, a ja miałam ochotę wyjść z domu i nigdy nie wrócić. Ale zostałam – bo kto by ją nakarmił? Kto by ją przytulił?

Z czasem zaczęłam szukać pomocy w internecie. Trafiłam na forum dla młodych mam. Tam po raz pierwszy ktoś napisał: „Też tak mam”. Poczułam ulgę – nie jestem sama! Inne kobiety pisały o swoich lękach, o samotności w małżeństwie, o tym, że ich mężowie też uciekają do drugiego pokoju albo do pracy.

Zaczęłam pisać dziennik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli: strachy, żale i drobne radości – pierwszy uśmiech Zosi, jej zapach po kąpieli, ciepło jej rączek na mojej szyi. To były moje małe zwycięstwa.

Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam Tomkowi: „Jeśli nic się nie zmieni, odejdę”. Spojrzał na mnie zdziwiony – chyba pierwszy raz zobaczył we mnie kobietę, a nie tylko matkę jego dziecka. Przez chwilę milczał, potem wyszedł z domu bez słowa.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Może Tomek wróci i spróbuje mnie zrozumieć? Może będę musiała sama wychowywać Zosię? Ale wiem jedno – nie chcę już być tylko pralką i robotem kuchennym. Chcę być znów sobą.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet codziennie płacze po cichu w łazience? Ile z nas boi się poprosić o pomoc? Czy naprawdę musimy być silne za wszelką cenę? Może warto czasem powiedzieć głośno: „Nie daję rady” – i pozwolić sobie na słabość.