Mąż, kierowca tira, ukrywał drugą rodzinę przez 20 lat! Jedna rozmowa telefoniczna zniszczyła moje życie
— Signora Agnieszka? — usłyszałam kobiecy głos z wyraźnym włoskim akcentem. Była 7:30 rano, a ja jeszcze nie zdążyłam ochłonąć po nocnej zmianie w piekarni. Zaskoczona, potwierdziłam, a kobieta dodała cicho: — Jestem Maria, żona pana Jana. Trafił do szpitala z zatruciem, a ja…
Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że to głupi żart. Mój Janek? Żona? Przecież to ja jestem jego żoną od trzydziestu dwóch lat! Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Maria kontynuowała: — Przepraszam, że dzwonię, ale znalazłam pani numer w jego telefonie. Jan jest bardzo chory i… chciałby panią usłyszeć.
Nie pamiętam, jak odłożyłam słuchawkę. Siedziałam przy stole, patrząc na zimniejącą kawę i próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. W głowie huczało mi jedno słowo: „żona”. Jak to możliwe? Janek od lat jeździł tirem po Europie. Często znikał na dwa, trzy tygodnie. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem, czasem nawet nie odbierał telefonu przez kilka dni. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłby mieć… drugą rodzinę.
Wstałam i zaczęłam chodzić po kuchni. Wspomnienia uderzały we mnie jak fale: nasze wspólne święta, urodziny dzieci, jego czułe słowa przez telefon z trasy. „Kocham cię, Aga. Tylko ty się dla mnie liczysz.” Czy to wszystko było kłamstwem?
Zadzwoniłam do naszej córki, Kasi. Odebrała zaspanym głosem:
— Mamo? Co się stało?
— Kasia… Twój tata… On… — głos mi się załamał.
— Mamo, co z tatą?!
— Dzwoniła do mnie jakaś kobieta z Włoch. Powiedziała, że jest jego żoną i że tata trafił do szpitala.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Mamo… Może to pomyłka? — wyszeptała Kasia.
— Nie wiem już nic — odpowiedziałam drżącym głosem.
Przez cały dzień chodziłam jak struta. W pracy koleżanki pytały, czy wszystko w porządku, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Po powrocie do domu znalazłam album ze zdjęciami. Oglądałam nasze wspólne fotografie: Janek z dziećmi na Mazurach, Janek przy grillu na działce, Janek całujący mnie w policzek na naszym srebrnym weselu. Czy wtedy też już kłamał?
Wieczorem zadzwoniła Maria.
— Pani Agnieszko… Janek bardzo chciałby panią usłyszeć. Czy mogę przekazać mu telefon?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zgodziłam się. Po chwili usłyszałam słaby głos mojego męża:
— Aga… Przepraszam…
— Janek! Co ty zrobiłeś?! Kim jest ta kobieta?
— Aga… Ja… Nie chciałem cię skrzywdzić… To wszystko się tak pogmatwało…
Zaczął płakać. Ja też płakałam.
— Masz tam dzieci? — zapytałam cicho.
— Mam syna… Ma 17 lat…
Zatkało mnie.
— Przez dwadzieścia lat żyłeś w kłamstwie?!
— Aga… Ja kocham was wszystkich… Nie potrafiłem wybrać…
Rozłączyłam się bez słowa.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Kasia i Tomek — nasz syn — przyjechali do mnie wieczorem.
— Mamo, musimy coś zrobić — powiedział Tomek stanowczo. — Nie możemy udawać, że nic się nie stało.
Kasia płakała.
— Jak on mógł nam to zrobić? Przecież zawsze był taki dobry…
Nie miałam odpowiedzi na ich pytania. Wszyscy czuliśmy się zdradzeni i oszukani.
Po tygodniu zadzwoniła Maria.
— Pani Agnieszko… Janek bardzo źle się czuje. Chciałby panią zobaczyć. Może pani przyjechać do Włoch?
Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony czułam nienawiść i żal, z drugiej — tęsknotę za człowiekiem, którego kochałam przez większość życia.
W końcu zdecydowałam się pojechać. Kasia i Tomek nalegali, żebym nie jechała sama. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy do Włoch.
Kiedy zobaczyłam Jana w szpitalnym łóżku, był cieniem człowieka, którego znałam. Obok niego siedziała Maria — piękna kobieta o smutnych oczach — i chłopak podobny do mojego Tomka jak dwie krople wody.
Janek spojrzał na mnie błagalnie:
— Aga… Przepraszam cię za wszystko…
Nie mogłam wydusić słowa. Patrzyliśmy na siebie przez łzy.
Maria podeszła do mnie i ścisnęła moją dłoń:
— Nie wiedziałam o pani istnieniu… Myślałam, że jestem jedyną żoną Jana.
Wtedy zrozumiałam, że ona też jest ofiarą tego kłamstwa.
Po powrocie do Polski długo nie mogłam dojść do siebie. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: jedni mówili, żebym wybaczyła Jankowi ze względu na lata spędzone razem; inni twierdzili, że powinnam go zostawić i zacząć nowe życie.
Czułam się rozdarta między gniewem a współczuciem. Próbowałam rozmawiać z dziećmi o tym, co dalej, ale każde z nas miało inny pomysł na przyszłość.
Janek wrócił do zdrowia i próbował nawiązać kontakt — pisał listy, dzwonił, prosił o spotkanie. Ale ja nie byłam gotowa mu wybaczyć.
Czasami patrzę na nasze stare zdjęcia i zastanawiam się: czy naprawdę można znać drugiego człowieka? Czy można wybaczyć zdradę tak wielką? A może lepiej zacząć wszystko od nowa?
Czy wy bylibyście w stanie wybaczyć coś takiego? Jak odbudować życie po takim ciosie?