Jak obroniłam imię mojego syna przed falą hejtu – historia, która zmieniła moje życie

– Naprawdę chcesz go tak nazwać? – głos mojej mamy drżał, gdy patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Stałam przy kuchennym stole, trzymając w ramionach mojego nowo narodzonego synka. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy i cichego niepokoju, który rozlewał się po całym mieszkaniu.

– Tak, mamo. Tymon. To imię ma dla mnie ogromne znaczenie – odpowiedziałam, choć sama czułam, jak serce wali mi jak oszalałe. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. W naszej rodzinie od pokoleń nadawano dzieciom tradycyjne imiona: Jan, Michał, Piotr. Tymon był inny. Był moim wyborem, moją małą rewolucją.

Nie spodziewałam się jednak, że największa burza dopiero nadejdzie. Wszystko zaczęło się niewinnie – zdjęcie Tymona w białym kocyku, opublikowane na Facebooku z podpisem: „Witaj na świecie, Tymonku!”. Chciałam podzielić się szczęściem. Zamiast gratulacji pojawiły się jednak pierwsze komentarze:

„Co to za imię?!”
„Biedne dziecko, będzie miał przechlapane w szkole.”
„Nie mogłaś wybrać czegoś normalnego?”

Czytałam to z niedowierzaniem. Każdy kolejny komentarz wbijał się we mnie jak szpilka. Zamiast radości – wstyd i poczucie winy. Przez chwilę miałam ochotę usunąć post i udawać, że nic się nie stało.

Ale wtedy spojrzałam na mojego synka. Spał spokojnie, zupełnie nieświadomy tego, jak bardzo świat potrafi być okrutny wobec inności. Pomyślałam o wszystkich tych dzieciach, które muszą walczyć o akceptację tylko dlatego, że są inne. Czy naprawdę chcę być kolejną osobą, która się poddaje?

Wieczorem usiadłam przy komputerze i zaczęłam pisać odpowiedź:

„Dziękuję za wszystkie opinie – nawet te krytyczne. Imię Tymon wybrałam świadomie i z miłością. Dla mnie to nie tylko dźwięk, ale historia i symbol siły. Każde dziecko zasługuje na to, by być kochane i akceptowane takim, jakie jest – niezależnie od imienia.”

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy krytyków i własnych wątpliwości. Nad ranem zadzwoniła do mnie przyjaciółka, Kasia.

– Hazel… przepraszam, Haniu – poprawiła się szybko – widziałam te komentarze. Nie przejmuj się nimi! Tymon to piękne imię. Pamiętasz, jak sama miałam wątpliwości co do imienia Jagoda? Teraz nie wyobrażam sobie mojej córki inaczej.

Rozmowa z Kasią dodała mi otuchy. Ale w domu atmosfera była napięta. Mama milczała przez cały dzień, a tata tylko rzucał krótkie spojrzenia znad gazety.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.

– Haniu – zaczął tata – rozumiemy, że chcesz być oryginalna. Ale czy pomyślałaś o Tymonie? O tym, jak dzieci potrafią być okrutne?

– Tato… Wiem, że nie będzie łatwo. Ale czy naprawdę mamy uczyć dzieci, żeby bały się być sobą? Żeby zawsze wybierały najprostsze rozwiązania?

Mama westchnęła ciężko.

– Po prostu martwimy się o ciebie i o niego.

– Wiem… Ale chcę, żeby Tymon wiedział, że jego mama nie boi się walczyć o to, co dla niej ważne.

Przez kolejne dni fala hejtu nie ustawała. Pojawiły się nawet wiadomości prywatne od obcych ludzi:

„Zastanów się jeszcze zanim będzie za późno!”
„To egoizm ze strony matki!”

Były też głosy wsparcia:

„Brawo za odwagę!”
„Mój syn też ma nietypowe imię i jest szczęśliwy!”

Zaczęłam dostrzegać, jak bardzo polskie społeczeństwo boi się inności. Jak łatwo jest oceniać innych zza ekranu komputera. Jak trudno jest być sobą w świecie pełnym oczekiwań.

Pewnego dnia odezwała się do mnie starsza pani z sąsiedztwa – pani Zofia.

– Haniu, widziałam w internecie te komentarze… Chciałam ci powiedzieć, że mój mąż miał na imię Bonifacy. Też wszyscy się śmiali. Ale był najwspanialszym człowiekiem na świecie.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Dziękuję pani Zofio… To dla mnie bardzo ważne.

Z czasem fala hejtu ucichła. Zostały tylko pojedyncze docinki na placu zabaw czy w sklepie:

– Ojej, a skąd takie imię? – pytała ekspedientka w warzywniaku.
– Z serca – odpowiadałam z uśmiechem.

Najtrudniej było jednak z rodziną. Brat przestał odzywać się na kilka tygodni. Babcia przynosiła mi książeczki z „ładnymi” imionami dla dzieci.

Ale ja trwałam przy swoim. Każdego dnia patrzyłam na Tymona i wiedziałam, że zrobiłam dobrze.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Tymon stawia pierwsze kroki i śmieje się głośno na widok swojego odbicia w lustrze. Jest szczęśliwy – i to jest dla mnie najważniejsze.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak bardzo boimy się być inni? Czy naprawdę warto rezygnować z siebie tylko po to, by zadowolić innych? Może właśnie odwaga do bycia sobą jest tym, czego najbardziej potrzebujemy w dzisiejszych czasach?