Czyje marzenia są ważniejsze? Moja walka między domem a rodziną

– Nie rozumiesz, Anka! To mój ojciec! – głos Piotra drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kartkę z ofertą mieszkania. Moja mama właśnie zadeklarowała, że pomoże nam z wkładem własnym. Wystarczyłoby na dwupokojowe mieszkanie na Pradze. Miałabym swoje miejsce na ziemi. Ale Piotr patrzył na mnie z wyrzutem.

– A ty nie rozumiesz mnie? – odpowiedziałam cicho. – Od lat marzę o tym, żeby mieć coś swojego. Żeby nie słyszeć sąsiadów przez ścianę, żeby Zosia miała swój pokój…

Piotr odwrócił się i uderzył pięścią w blat. – Mój ojciec nie ma nikogo poza nami! Mama nie żyje, a on ledwo chodzi po tej operacji. Jeśli nie pomożemy mu teraz, to kto?

Wiedziałam, że to prawda. Teść był po udarze, wymagał rehabilitacji i opieki. Piotr codziennie po pracy jeździł do niego na drugi koniec Warszawy. Ja zostawałam z naszą czteroletnią Zosią i próbowałam ogarnąć dom oraz pracę zdalną. Byliśmy zmęczeni, sfrustrowani i coraz częściej się kłóciliśmy.

Mama zadzwoniła tego ranka. – Aniu, wiem, że wam ciężko. Mam trochę oszczędności po babci. Chciałabym wam pomóc z mieszkaniem. Nie chcę, żebyś całe życie wynajmowała.

Poczułam wtedy ulgę i wdzięczność. Ale kiedy powiedziałam o tym Piotrowi, jego twarz stężała.

– A co z tatą? – zapytał tylko.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc cichy płacz Zosi przez sen i ciężki oddech Piotra obok mnie. Rano usiadłam przy stole i zaczęłam liczyć wszystko jeszcze raz: ile kosztuje rehabilitacja teścia, ile wynosi rata kredytu, ile zostanie nam na życie.

Wieczorem przyszła mama. Usiadła naprzeciwko mnie i Piotra.

– Kochani, nie chcę się wtrącać w wasze sprawy – zaczęła ostrożnie. – Ale musicie podjąć decyzję razem.

Piotr spojrzał na nią z bólem. – Pani Mario, ja bardzo doceniam tę pomoc. Ale mój tata… On nie da sobie rady sam.

Mama westchnęła ciężko. – Piotrze, rozumiem cię. Ale Ania też ma prawo do swojego życia.

Zosia wbiegła do kuchni z rysunkiem w ręku. – Mamusiu, to nasz domek! – powiedziała z dumą.

Spojrzałam na kolorową kartkę: domek z czerwonym dachem, trzy okna i ogródek pełen kwiatów. Łzy napłynęły mi do oczu.

– Piotrze… – zaczęłam cicho. – Może da się to jakoś pogodzić? Może część pieniędzy przeznaczymy na tatę, a resztę na wkład własny?

Piotr pokręcił głową. – To za mało na rehabilitację i za mało na mieszkanie. Musimy wybrać.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Unikaliśmy rozmów, każde zamknięte w swoim bólu i poczuciu winy. Zosia coraz częściej pytała: „Mamusiu, dlaczego jesteś smutna?”

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka zapytała mnie podczas przerwy:

– Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko. Westchnęła.

– U nas było podobnie. Mąż chciał pomagać swojej mamie, ja marzyłam o własnym mieszkaniu… W końcu zdecydowaliśmy się poczekać z zakupem i pomóc jej najpierw. Ale kosztowało nas to wiele lat wynajmu i mnóstwo kłótni.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem przy stole.

– Nie chcę cię stracić przez pieniądze – powiedział nagle Piotr. – Ale boję się, że jeśli nie pomogę tacie, będę tego żałował do końca życia.

– A ja boję się, że jeśli znów odłożymy zakup mieszkania, nigdy nie będziemy mieć swojego domu – odpowiedziałam szczerze.

Nagle Zosia podeszła do nas i przytuliła się do mnie.

– Chcę mieć swój pokój…

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

Następnego dnia pojechałam do teścia. Siedział w fotelu przy oknie, blady i zmęczony.

– Aniu… Nie chcę być dla was ciężarem – powiedział cicho.

– Panie Janie, nie jest pan ciężarem – odpowiedziałam łamiącym się głosem.

Wróciłam do domu i długo płakałam.

W końcu zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Nie wiem już, co robić.

Mama milczała przez chwilę.

– Aniu, czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Ale pamiętaj: dom to nie tylko ściany i dach. To ludzie, których kochasz.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem jeszcze raz.

– Może spróbujemy znaleźć tańsze mieszkanie? Albo poprosić rodzeństwo o pomoc dla taty? – zaproponowałam nieśmiało.

Piotr westchnął ciężko.

– Spróbujmy…

I tak zaczęliśmy szukać kompromisu: mniejszego mieszkania na obrzeżach miasta i dodatkowej pomocy dla teścia od jego kuzynki z Radomia. To nie było idealne rozwiązanie, ale pozwoliło nam ruszyć do przodu bez poczucia całkowitej porażki.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy wybraliśmy dobrze? Czy można być szczęśliwym, gdy zawsze trzeba wybierać między własnym szczęściem a dobrem innych?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?