Czuję się ciężarem dla własnej córki – czy na starość można jeszcze znaleźć swoje miejsce?
– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, mam spotkanie w pracy! – usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Agnieszki. Znowu. Odkąd przeszłam na emeryturę, a ona założyła rodzinę i wyprowadziła się do Warszawy, nasze rozmowy stały się coraz krótsze, coraz bardziej zdawkowe. Odkładam telefon na stół i patrzę przez okno na szare, marcowe niebo nad moim blokiem w Łodzi. W mieszkaniu panuje cisza, którą czasem przerywa tylko szum lodówki albo stukot sąsiadki z góry.
Mam 70 lat. Zawsze byłam aktywna – pracowałam jako nauczycielka polskiego, prowadziłam dom, wychowywałam Agnieszkę sama po tym, jak jej ojciec odszedł do innej kobiety. Byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Pamiętam, jak płakała w moich ramionach po pierwszym zawodzie miłosnym, jak wspólnie piekłyśmy szarlotkę na jej urodziny. Teraz czuję, że jestem dla niej tylko obowiązkiem.
Wczoraj zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zosia. – Pani Haniu, może pójdziemy razem na spacer? – zaproponowała. Odmówiłam. Nie miałam siły udawać, że wszystko jest w porządku. Zamiast tego usiadłam na kanapie i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Na jednym z nich Agnieszka ma może siedem lat – śmieje się do obiektywu z rozczochranymi włosami i plamą po lodach na bluzce. Gdzie podziały się te beztroskie dni?
Czuję się coraz bardziej niewidzialna. Kiedy dzwonię do Agnieszki, słyszę w jej głosie zniecierpliwienie. – Mamo, przecież masz znajomych, możesz pójść do klubu seniora! – mówi. Ale ja nie chcę rozmawiać z obcymi ludźmi o pogodzie czy o tym, kto ile ma wnuków. Chcę porozmawiać z nią. Chcę poczuć, że jeszcze jestem komuś potrzebna.
Ostatnio zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem – serce czasem bije za szybko, czasem boli mnie głowa tak mocno, że nie mogę spać. Lekarz mówi: „To stres, pani Haniu”. Ale jak mam się nie stresować, skoro czuję się jak piąte koło u wozu?
W zeszłym tygodniu odwiedziła mnie Agnieszka z mężem i synem. Przynieśli ciasto z cukierni i siedzieliśmy przy stole. Próbowałam opowiedzieć o swoim dzieciństwie, o tym, jak trudno było po wojnie zdobyć cokolwiek słodkiego. Wnuk przewracał oczami, Agnieszka zerkała na telefon. W końcu powiedziała: – Mamo, może już czas pomyśleć o domu spokojnej starości? Tam będziesz miała opiekę i towarzystwo.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Dom spokojnej starości? Przecież jeszcze niedawno sama opiekowałam się wnukiem, gotowałam obiady dla całej rodziny! Czy naprawdę stałam się dla nich ciężarem?
Po ich wyjściu długo płakałam. Próbowałam sobie przypomnieć moment, w którym wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Agnieszka wyjechała na studia do Warszawy? Może wtedy, gdy poznała swojego męża i nagle przestała mieć dla mnie czas?
Kiedyś próbowałam porozmawiać z nią szczerze:
– Aga… czy ja naprawdę ci przeszkadzam?
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem:
– Mamo, nie przeszkadzasz… Po prostu mam swoje życie.
Ale ja też mam swoje życie! Tylko że ono nagle stało się puste.
Czasem myślę o tym, żeby wyjechać gdzieś daleko – nad morze albo w góry. Zacząć wszystko od nowa. Ale czy w tym wieku można jeszcze zacząć od nowa? Czy ktoś mnie tam będzie potrzebował?
Wczoraj wieczorem zadzwonił telefon. To była Agnieszka.
– Mamo… przepraszam za ostatnią rozmowę. Wiem, że ci ciężko.
– Aga… ja tylko chciałabym czasem poczuć się ważna.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Spróbuję częściej dzwonić – powiedziała cicho.
Nie wiem, czy coś się zmieni. Nie wiem nawet, czy potrafię jeszcze zaufać temu zapewnieniu. Ale wiem jedno: nie chcę być ciężarem. Chcę być matką, przyjaciółką… kimś więcej niż tylko starszą panią do opieki.
Czy starość naprawdę musi oznaczać samotność? Czy można jeszcze odnaleźć swoje miejsce w świecie, który tak szybko o nas zapomina?