Mój mąż przyprowadził do domu młodą dziewczynę i powiedział, że zamierza się z nią ożenić. Moja rodzina rozpadła się na moich oczach…
– Elżbieta, musimy porozmawiać – głos Andrzeja brzmiał obco, jakby należał do kogoś innego. Stałam w kuchni, krojąc cebulę do zupy, gdy usłyszałam te słowa. Odwróciłam się i zobaczyłam go w drzwiach. Obok niego stała dziewczyna – drobna, z długimi jasnymi włosami, ubrana w modną kurtkę. Miała może dwadzieścia lat.
– To jest Zosia – powiedział Andrzej, patrząc mi prosto w oczy. – Od dziś będzie z nami mieszkać. Zamierzam się z nią ożenić.
Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Czułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Zupa kipiała na kuchence, cebula szczypała w oczy, ale to nie przez nią płakałam.
– Co ty mówisz? – wydusiłam w końcu. – To jakiś żart?
Zosia spuściła wzrok, bawiąc się rękawem kurtki. Andrzej stał wyprostowany, jakby czekał na moją reakcję.
– Nie żartuję. Zakochałem się w niej. Chcę być szczęśliwy – powiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie.
Przez trzydzieści dwa lata byłam jego żoną. Razem wychowaliśmy dwójkę dzieci, przeszliśmy przez choroby, kredyty, śmierć rodziców. Myślałam, że nic nas nie złamie. A teraz stałam tu, w naszej kuchni, patrząc na męża i dziewczynę młodszą od naszej córki.
Nie pamiętam, co powiedziałam wtedy jeszcze. Chyba coś krzyczałam, chyba płakałam. Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku, próbując zrozumieć, co się stało.
Następne dni były jak zły sen. Andrzej zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zosia chodziła po domu cicho, prawie niewidzialna. Nasza córka Marta przyjechała natychmiast, gdy jej powiedziałam.
– Mamo, on zwariował! – krzyczała przez telefon jeszcze zanim weszła do mieszkania. – Jak on mógł ci to zrobić?
Syn, Tomek, milczał przez długi czas. W końcu zadzwonił: – Mamo, nie wiem co powiedzieć… Tata chyba oszalał.
Wszyscy byliśmy w szoku. Sąsiedzi zaczęli szeptać za plecami. W sklepie pani Jadzia patrzyła na mnie ze współczuciem.
Andrzej był nieugięty. – Elżbieta, chcę rozwodu – powiedział pewnego wieczoru przy stole. – Nie chcę cię ranić, ale muszę być szczery.
– A ja? A nasze dzieci? Nasze życie? – zapytałam przez łzy.
– Zasługuję na szczęście – odpowiedział tylko.
Zosia siedziała w swoim pokoju i nie wychodziła prawie wcale. Czasem słyszałam jej cichy płacz przez drzwi.
Nie spałam nocami. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, co zrobiłam źle. Czy byłam za mało atrakcyjna? Za mało czuła? Za bardzo skupiona na dzieciach? Przeglądałam stare zdjęcia – ślubne, z wakacji nad morzem, z chrztu Marty…
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zapukałam do pokoju Zosi.
– Mogę wejść? – zapytałam cicho.
Skinęła głową.
Usiadłam naprzeciwko niej. Była blada i wystraszona.
– Dlaczego to robisz? – zapytałam bez ogródek.
Zosia spuściła wzrok.
– Ja… ja nie chciałam nikomu zrobić krzywdy… On powiedział, że jest samotny… Że pani już go nie kocha…
Poczułam gniew i żal jednocześnie.
– Wiesz ile lat mam ja? Ile lat mają nasze dzieci? Ty mogłabyś być naszą córką!
Zosia rozpłakała się.
– Przepraszam… Ja naprawdę nie chciałam…
Wyszłam stamtąd z jeszcze większym bólem niż wcześniej.
Rozwód był formalnością. Andrzej był chłodny i rzeczowy. Dzieci przestały z nim rozmawiać. Marta wyprowadziła się do Warszawy, Tomek zamknął się w sobie.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień.
Przez wiele miesięcy nie mogłam się pozbierać. Chodziłam do pracy jak automat, wracałam do domu i płakałam w poduszkę. Znajomi próbowali mnie pocieszać:
– Elka, dasz radę! Jesteś silna!
Ale ja nie czułam się silna.
Pewnego dnia spotkałam w parku starą koleżankę ze szkoły – Grażynę.
– Słyszałam o wszystkim… – powiedziała delikatnie. – Chodź na kawę. Pogadamy.
Opowiedziałam jej wszystko. Grażyna słuchała bez oceniania.
– Wiesz co? Może to czas pomyśleć o sobie? Zawsze byłaś dla innych…
Te słowa zaczęły we mnie kiełkować. Zaczęłam chodzić na spacery, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów. Powoli odzyskiwałam siebie.
Po roku od rozwodu Andrzej zadzwonił do mnie pierwszy raz od miesięcy.
– Elżbieta… Mogę przyjechać?
Zgodziłam się z ciekawości.
Przyjechał sam. Wyglądał starzej, był przygarbiony.
– Zosia odeszła – powiedział cicho. – Zakochała się w chłopaku ze studiów…
Patrzyłam na niego bez współczucia.
– I co teraz? – zapytałam spokojnie.
Andrzej spuścił głowę.
– Przepraszam cię za wszystko… Byłem głupi…
Nie odpowiedziałam od razu. W środku czułam pustkę i ulgę jednocześnie.
Dziś wiem jedno: nigdy nie można być pewnym drugiego człowieka do końca. Ale można nauczyć się żyć dla siebie i odnaleźć siłę tam, gdzie wydawało się jej nie być.
Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy warto jeszcze ufać ludziom po takim upokorzeniu? Czasem myślę: czy to ja zawiodłam… czy to świat zwariował?