Odejście bez powrotu: Moja historia macierzyństwa, bólu i przebaczenia

— Iwona, nie możesz tego zrobić! — głos mojej mamy odbijał się echem od białych ścian szpitalnej sali. Patrzyła na mnie z rozpaczą, a ja czułam, jakby ktoś ściskał mi gardło od środka. W ramionach trzymałam maleńkiego Szymona, owiniętego w niebieski kocyk. Był taki spokojny, jakby nie wiedział, że jego życie właśnie rozdziera się na pół.

Nie płakałam. Nie miałam już łez. W środku byłam pusta, jakby ktoś wyssał ze mnie całą nadzieję. — Mamo, nie dam rady — wyszeptałam. — Nie chcę go krzywdzić. Lepiej będzie bezemnie.

Mama próbowała mnie objąć, ale odsunęłam się gwałtownie. Widziałam w jej oczach strach i gniew. — To twoje dziecko! — syknęła. — Jak możesz być taka egoistyczna?

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno: muszę odejść, zanim zrobię coś gorszego. Przez dziewięć miesięcy walczyłam z myślami, których nie potrafiłam nikomu wyjaśnić. Ojciec Szymona, Paweł, zniknął zaraz po tym, jak dowiedział się o ciąży. Zostałam sama w wynajmowanym pokoju na Pradze, z pracą na kasie w Biedronce i długami po studiach, których nigdy nie skończyłam.

Każdego dnia budziłam się z uczuciem, że tonę. Moja rodzina udawała, że wszystko jest w porządku, ale kiedy powiedziałam im o ciąży, ojciec przestał się do mnie odzywać. Mama próbowała mnie wspierać, ale widziałam, jak bardzo jej to ciąży. „W naszej rodzinie nie ma samotnych matek” — powtarzała.

Poród był szybki i bolesny. Lekarze gratulowali mi syna, pielęgniarki uśmiechały się ciepło, a ja czułam tylko przerażenie. Kiedy pierwszy raz spojrzałam na Szymona, nie poczułam niczego poza strachem. Bałam się, że nie będę umiała go kochać.

Przez trzy dni leżałam w szpitalu, patrząc na inne matki tulące swoje dzieci. Jedna z nich, Magda, opowiadała mi o swoim mężu i planach na przyszłość. Uśmiechałam się do niej, ale w środku krzyczałam z rozpaczy.

W nocy budziły mnie koszmary: widziałam siebie stojącą nad łóżeczkiem Szymona z pustym wzrokiem. Bałam się własnych myśli. Wiedziałam, że jeśli zostanę z nim sama w domu, mogę zrobić coś strasznego.

Ostatniego dnia podjęłam decyzję. Poprosiłam pielęgniarkę o rozmowę z psychologiem. Opowiedziałam jej wszystko: o samotności, o lęku przed przyszłością, o tym, że nie czuję się matką. Płakała razem ze mną.

Mama przyjechała do szpitala zaraz po moim telefonie. Była wściekła i przerażona jednocześnie. — Nie pozwolę ci tego zrobić! — krzyczała na korytarzu.

Ale ja już wiedziałam, że nie mam wyboru.

Podpisałam papiery. Szymon został w szpitalu. Ostatni raz pocałowałam go w czoło i wyszłam bez słowa.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak cień. Ludzie szeptali za moimi plecami: „Ta dziewczyna zostawiła dziecko”. W pracy patrzono na mnie z pogardą albo współczuciem — obie reakcje bolały tak samo.

Mama przestała do mnie dzwonić. Ojciec udawał, że mnie nie zna. Każdego dnia zastanawiałam się, czy mogłam postąpić inaczej.

Pewnego wieczoru spotkałam Magdę ze szpitala na przystanku autobusowym. Miała przy sobie synka w wózku. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie.

— Jak sobie radzisz? — zapytała cicho.

Zacisnęłam dłonie na pasku torebki.

— Nie radzę sobie — odpowiedziałam szczerze.

Magda przytuliła mnie bez słowa. Poczułam pierwszy raz od miesięcy, że ktoś mnie rozumie.

Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholog mówił mi, że depresja poporodowa to nie jest wstyd ani powód do potępienia. Ale społeczeństwo myśli inaczej.

Po roku dostałam list od rodziny zastępczej Szymona. Pisali, że jest zdrowy i szczęśliwy. Przesłali zdjęcie: chłopiec o jasnych włosach i szerokim uśmiechu bawił się na trawie z psem.

Płakałam całą noc.

Dziś minęły trzy lata od tamtego dnia w szpitalu. Pracuję jako opiekunka w żłobku i codziennie patrzę na dzieci innych ludzi. Czasem wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie z Szymonem u boku. Czy byłabym lepszą matką? Czy miałby szczęśliwsze dzieciństwo?

Wiem jedno: czasem największą odwagą jest przyznać się do własnych ograniczeń i pozwolić komuś innemu dać dziecku to, czego samemu nie potrafi się dać.

Czy można wybaczyć sobie taką decyzję? Czy społeczeństwo kiedykolwiek przestanie oceniać kobiety za wybory, których nikt poza nimi nie rozumie?