Wyrzuciłam syna i synową z domu: Czy jestem złą matką, czy wreszcie pozwoliłam im dorosnąć?
– Mamo, nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! – krzyczał Michał, stojąc w przedpokoju z walizką w ręku. Kasia płakała cicho, skulona przy drzwiach. Ja stałam naprzeciwko nich, trzymając klucze w zaciśniętej dłoni. Serce waliło mi jak młotem, a w głowie huczały wszystkie te lata niewypowiedzianych pretensji i niespełnionych obietnic.
Trzy lata temu, kiedy Michał zadzwonił do mnie późnym wieczorem, prosząc o pomoc, nie wahałam się ani chwili. „Mamo, straciliśmy mieszkanie. Właściciel sprzedał je z dnia na dzień. Możemy się u ciebie zatrzymać? Tylko na chwilę, obiecuję.” Oczywiście się zgodziłam. Przecież jestem matką. Zawsze byłam tą, która ratowała wszystkich z opresji. Michał i Kasia wprowadzili się do mojego dwupokojowego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Na początku było nawet miło – wspólne kolacje, rozmowy do późna, śmiech.
Ale „chwila” zamieniła się w tygodnie, potem miesiące. Z czasem zaczęły się drobne spięcia. Kasia narzekała na hałas z ulicy, Michał nie sprzątał po sobie w kuchni. Ja próbowałam być wyrozumiała – przecież młodzi mają teraz ciężko. Ale kiedy po roku nadal nie mieli własnego kąta, zaczęłam się niepokoić.
– Michał, może poszukacie czegoś do wynajęcia? – zaproponowałam pewnego wieczoru.
– Mamo, przecież wiesz, jakie są ceny! Poza tym Kasia jeszcze nie znalazła pracy.
– Ale ile to jeszcze potrwa? – zapytałam cicho.
– Nie wiem! – wybuchł. – Zawsze musisz się czepiać!
Od tamtej pory atmosfera gęstniała z każdym dniem. Kasia coraz częściej zamykała się w pokoju i płakała. Michał wracał późno z pracy i rzucał torbę na podłogę. Ja chodziłam na palcach we własnym domu. Czułam się jak intruz.
Najgorsze były święta. Wszyscy udawaliśmy, że jest dobrze, ale pod powierzchnią buzowały żale. Mama Michała, czyli ja – ta zła, która się czepia. Kasia – ofiara losu. Michał – wieczny chłopiec, który nie potrafi dorosnąć.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle i zobaczyłam Kasię rozmawiającą przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Ona mnie nienawidzi… Tak, ta stara…
Zamarłam w progu. „Ta stara” – to ja? Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
Wieczorem wybuchła awantura. Michał stanął po stronie żony:
– Zawsze ją krytykujesz! Nigdy nie jesteś zadowolona!
– Przepraszam, że chcę mieć trochę spokoju we własnym domu! – krzyknęłam.
Od tamtej pory już nic nie było takie samo. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Każdy zamykał się w swoim pokoju i udawał, że reszta nie istnieje.
Minęły kolejne miesiące. Kasia znalazła pracę na pół etatu w kawiarni. Michał dostał podwyżkę. Ale zamiast szukać mieszkania, kupili nowy telewizor i konsolę do gier. Zaczęli zapraszać znajomych bez pytania mnie o zgodę. Czułam się coraz bardziej bezsilna.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam bałagan w kuchni – brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, na stole leżały resztki jedzenia. Wtedy coś we mnie pękło.
– Dość! – powiedziałam stanowczo następnego ranka. – Macie tydzień na wyprowadzkę.
Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
– Żartujesz?
– Nie żartuję. Potrzebuję swojego życia. Wy też powinniście zacząć żyć na własny rachunek.
Kasia rozpłakała się:
– Gdzie my pójdziemy?
– Jesteście dorośli. Poradzicie sobie.
Przez cały tydzień panowała grobowa cisza. Pakowali rzeczy bez słowa, a ja chodziłam po mieszkaniu jak cień. Kiedy nadszedł dzień wyprowadzki, oddałam im klucze i zamknęłam za nimi drzwi.
Teraz siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na puste krzesła. Cisza boli bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy jestem potworem? Czy powinnam była jeszcze poczekać? A może wreszcie dałam im szansę na dorosłość?
Czasem słyszę ich głosy w głowie: „Mamo, pomóż…” Ale już nie mogę być dla nich ratunkiem na zawsze.
Czy naprawdę można być dobrą matką, pozwalając dziecku upaść? Czy czasem trzeba być twardym dla jego dobra? Co wy byście zrobili na moim miejscu?