Wszystko dla rodziny? Gorzki smak poświęcenia i kredytu
– Znowu nie zamknęłaś drzwi na klucz! – krzyknęła mama, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty. W progu naszego mieszkania stała z założonymi rękami, jakby czekała na okazję do awantury. – Gdyby nie ja, już dawno by was okradli!
Miałam ochotę rzucić torbą i wyjść, ale wiedziałam, że to nic nie da. Mama zawsze znajdowała powód, by wejść do naszego życia bez zapowiedzi. Nawet teraz, kiedy z Marcinem w końcu spłaciliśmy kredyt hipoteczny i mogliśmy odetchnąć po latach wyrzeczeń, ona nie dawała nam spokoju.
– Mamo, przecież mamy domofon – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – I klucz do mieszkania. Nie musisz przychodzić codziennie.
– A kto ci będzie kwiatki podlewał, jak pojedziecie na te swoje wakacje? – prychnęła. – Zresztą, jakie wakacje? Najpierw spłaćcie kredyt do końca!
Spojrzałam na Marcina. Stał za mną z siatkami z Biedronki, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Wiedziałam, że dla niego to też nie jest łatwe – jego matka, Teresa, była jeszcze gorsza. Ale przynajmniej nie przychodziła bez zapowiedzi.
– Kredyt już spłacony – powiedział spokojnie Marcin. – Chcemy pojechać nad jezioro na kilka dni.
Mama spojrzała na niego z pogardą.
– No tak, teraz to się wam w głowie poprzewracało. A twoja siostra? Myślisz, że jej się tak dobrze powodzi? Może byście jej pomogli zamiast się bawić?
Westchnęłam ciężko. Zosia była młodsza ode mnie o pięć lat, wiecznie bez pracy i z pretensjami do całego świata. Mama zawsze stawiała ją za wzór nieszczęścia, którym powinniśmy się opiekować.
– Mamo, Zosia jest dorosła. Może sama zadbać o siebie – powiedziałam stanowczo.
– Ty zawsze taka samolubna byłaś! – wybuchła mama. – Wszystko dla siebie, nic dla rodziny!
Marcin odłożył siatki i podszedł do mnie.
– Może porozmawiamy później? Jesteśmy zmęczeni po pracy.
Mama spojrzała na nas z wyrzutem i wyszła trzaskając drzwiami. Przez chwilę w mieszkaniu panowała cisza.
– Myślisz, że da nam spokój? – zapytałam cicho.
Marcin objął mnie ramieniem.
– Nie wiem. Ale musimy postawić granice. To nasze życie.
Kiedy w końcu wyjechaliśmy nad jezioro, czułam się jak uciekinierka. Każdy telefon od mamy wywoływał u mnie dreszcze. Bałam się odebrać, bo wiedziałam, że usłyszę tylko pretensje.
Drugiego dnia zadzwoniła Zosia.
– Cześć siostra! – jej głos był przesadnie wesoły. – Mama mówiła, że macie wolne mieszkanie…
Zamarłam.
– Tak, ale…
– Bo wiesz, mam problem z chłopakiem i nie mam gdzie spać. Mogę się u was zatrzymać?
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.
– Zosia, jesteśmy na Mazurach! Nie ma nas w domu!
– Ale mama ma klucze…
Zerwałam się z leżaka jak oparzona.
– Co?!
Marcin spojrzał na mnie pytająco.
– Mama dała Zosi klucze do naszego mieszkania! – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Wróciliśmy dwa dni wcześniej niż planowaliśmy. W mieszkaniu panował chaos: brudne naczynia w zlewie, śmieci na podłodze, a w salonie spała Zosia z jakimś chłopakiem.
– Co tu się dzieje?! – wrzasnęłam.
Zosia zerwała się z kanapy.
– Spokojnie! Przecież to tylko na chwilę!
Marcin był blady ze złości.
– Wynoście się natychmiast! To nie hotel!
Zosia zaczęła płakać i dzwonić do mamy. Po chwili usłyszałam jej krzyk przez telefon:
– Jak możesz wyrzucać własną siostrę na bruk?!
Nie wytrzymałam.
– Mamo, to jest NASZE mieszkanie! Spłacaliśmy je latami! Ty nam nie pomogłaś ani złotówką!
– Bo wy zawsze wszystko wiecie najlepiej! – wrzasnęła mama i rozłączyła się.
Zosia wyszła trzaskając drzwiami. Zostaliśmy sami w bałaganie i ciszy pełnej żalu.
Przez kolejne tygodnie mama nie odzywała się do mnie. Zosia rozpowiadała po rodzinie, że jestem wyrodną siostrą. Nawet ciotka Basia przestała mnie zapraszać na imieniny.
Marcin próbował mnie pocieszać:
– Kochanie, nie jesteś złą córką ani siostrą. Po prostu chcesz mieć własne życie.
Ale ja czułam się winna. W Polsce rodzina to świętość – tak mówili wszyscy wokół. Tylko dlaczego ta świętość tak bardzo boli?
Któregoś dnia spotkałam mamę na rynku. Przeszła obok mnie jak obca osoba.
– Mamo…
Spojrzała na mnie chłodno.
– Nie mam córki – powiedziała cicho i odeszła.
Stałam tam długo, patrząc za nią ze łzami w oczach. Czy naprawdę zasłużyłam na taki los?
Minęło pół roku zanim mama odezwała się ponownie. Zadzwoniła późnym wieczorem:
– Anka… mogę przyjść?
W jej głosie słyszałam zmęczenie i żal.
Przyszła następnego dnia z ciastem drożdżowym i łzami w oczach.
– Przepraszam… Może rzeczywiście przesadziłam…
Usiadłyśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od dawna rozmawiałyśmy szczerze – o tym, jak trudno być matką i córką jednocześnie; jak ciężko pogodzić własne potrzeby z oczekiwaniami innych; jak bardzo boli samotność nawet wśród najbliższych.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy rodziną jak z reklamy margaryny. Ale wiem jedno: zasługuję na własne życie i własny dom – nawet jeśli muszę za to zapłacić cenę samotności.
Czy naprawdę w Polsce można być szczęśliwym bez poczucia winy wobec rodziny? A może czasem trzeba nauczyć się mówić „dość” nawet tym, których kochamy najbardziej?