Teściowa chce się do nas wprowadzić! Czy nasze małżeństwo to przetrwa?
– Nie, nie zgadzam się! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, a mój mąż, Tomek, patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Przecież to tylko na jakiś czas – powiedział spokojnie, choć widziałam, że i jemu puszczają nerwy. – Mama nie ma dokąd pójść.
Wiedziałam, że sytuacja jest trudna. Teść zmarł nagle trzy miesiące temu, a teściowa, pani Halina, została sama w starym mieszkaniu na Pradze. Od tamtej pory coraz częściej dzwoniła do Tomka, narzekała na samotność, zdrowie i sąsiadów. Ale nigdy nie przypuszczałam, że padnie propozycja, by zamieszkała z nami.
Nasze mieszkanie na Ursynowie nie było duże – dwa pokoje i kuchnia. Ledwo mieściliśmy się z naszą sześcioletnią córką Zosią. Każdy kąt był na wagę złota. A teraz miałabym dzielić łazienkę i życie z kobietą, która zawsze miała na wszystko swoje zdanie?
– Mamo, a babcia będzie spała ze mną? – zapytała Zosia, kiedy usłyszała fragment naszej rozmowy. Uśmiechnęła się szeroko, bo kochała babcię bezwarunkowo. Poczułam ukłucie winy.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem egoistką? Czy powinnam postawić się Tomkowi? Przypomniałam sobie wszystkie święta spędzone u Haliny – jej krytyczne uwagi o moim barszczu, o tym, jak wychowuję Zosię, o mojej pracy. „Dziecko powinno mieć matkę w domu” – powtarzała przy każdej okazji.
Następnego dnia Tomek wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. – Rozmawiałem z mamą – zaczął niepewnie. – Powiedziała, że nie chce być ciężarem, ale…
– Ale? – przerwałam mu ostro.
– Ale nie ma nikogo poza nami.
Zamilkliśmy. W powietrzu wisiała decyzja, której żadne z nas nie chciało podjąć. Przez kolejne dni unikaliśmy tematu. Udawaliśmy przed Zosią, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami czułam się coraz bardziej osamotniona.
W końcu Halina zadzwoniła do mnie bezpośrednio.
– Kasiu, wiem, że to dla was trudne – zaczęła łagodnie. – Ale ja naprawdę nie mam już siły być sama. Może pomogłabym ci w domu? Z Zosią?
Słuchałam jej głosu i czułam narastającą frustrację. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym spokojem a dobrem rodziny?
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Ania, zauważyła moją minę.
– Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Westchnęła.
– U mnie było podobnie. Teściowa mieszkała z nami przez rok. Prawie się rozwiodłam…
Zamarłam. Czy to czeka też mnie?
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem przy stole.
– Musimy ustalić zasady – powiedziałam stanowczo. – Jeśli twoja mama się wprowadzi, chcę jasno określonych granic. Żadnego wtrącania się w wychowanie Zosi ani w nasze sprawy.
Tomek skinął głową, ale widziałam w jego oczach niepokój.
– A jeśli nie będzie chciała się dostosować?
Nie odpowiedziałam. Bałam się tej odpowiedzi bardziej niż czegokolwiek.
Kilka dni później Halina przyjechała z walizką. Zosia była zachwycona, Tomek spięty, a ja… czułam się jak intruz we własnym domu.
Pierwsze tygodnie były trudne. Halina próbowała przejąć kontrolę nad wszystkim: gotowała obiady według własnych przepisów, poprawiała po mnie pranie, komentowała moje rozmowy telefoniczne z koleżankami.
– Kasiu, nie powinnaś tyle pracować – rzuciła pewnego wieczoru. – Dziecko ci ucieknie spod kontroli.
Zacisnęłam zęby i wyszłam do łazienki, żeby nie wybuchnąć przy Zosi.
Z Tomkiem coraz częściej się kłóciliśmy. On był rozdarty między mną a matką. Ja czułam się coraz bardziej samotna i niewidzialna.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i usłyszałam rozmowę Haliny z Zosią:
– Mama jest zmęczona, bo za dużo pracuje. Kiedyś kobiety siedziały w domu i dbały o rodzinę…
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
Wieczorem wybuchłam:
– Dość! Nie pozwolę ci podważać mojego autorytetu przy własnym dziecku!
Halina spojrzała na mnie zaskoczona i… zapłakała.
– Ja tylko chcę pomóc…
Tomek próbował nas pogodzić, ale atmosfera była już zatruta.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Zosia zaczęła mieć problemy w szkole – była rozkojarzona i smutna.
W końcu podjęliśmy decyzję: Halina zamieszka w pobliskiej kawalerce wynajmowanej przez znajomych. Będziemy ją odwiedzać codziennie, pomagać jej i wspierać, ale każdy zachowa swoją przestrzeń.
Kiedy odprowadzałam ją do nowego mieszkania, spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Przepraszam, Kasiu… Chciałam dobrze.
Przytuliłyśmy się pierwszy raz od lat naprawdę szczerze.
Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet (a może zwłaszcza) w rodzinie. Czy można kochać i pomagać bliskim bez poświęcania siebie? Czy wy też mieliście podobne doświadczenia?