Tego mi tylko brakowało… Życie na zakręcie: zdrada, powrót na wieś i rodzinne tajemnice

Tego mi tylko brakowało…

Telefon zadzwonił o 22:17, kiedy już miałam wyciszony dom i próbowałam zasnąć. Zawsze, gdy dzwoni o tej porze, to wiadomo – coś się stało. Spojrzałam na wyświetlacz: „Mama”. Serce zabiło mi mocniej. Odebrałam.

– Anka, musisz przyjechać. Tata miał zawał. Jest w szpitalu w Olsztynie. – Głos mamy był cichy, jakby już pogodzony z najgorszym.

Nie spałam tej nocy. W głowie kłębiły mi się myśli: przecież dopiero co zaczęłam układać sobie życie na nowo po rozstaniu z Pawłem. Po tym, jak po dwudziestu latach małżeństwa zostawił mnie dla młodszej koleżanki z pracy. Zostawił mnie z kredytem na mieszkanie w bloku na warszawskim Tarchominie i pustką, która bolała bardziej niż samotność.

Wiedziałam, że muszę jechać. Ale jak? Praca w szkole, dzieciaki w klasie maturalnej, a ja wychowawczyni… Ale rodzina to rodzina. Spakowałam się w pół godziny. Wsiadłam do starego forda i ruszyłam w noc przez pustą S7.

Wieś pod Szczytnem przywitała mnie ciszą i zapachem dymu z kominów. Dom rodzinny – stary, drewniany, z odpadającą farbą i skrzypiącymi schodami – wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, gdy wyjeżdżałam na studia do Warszawy. Tylko rodzice się postarzeli. Mama siedziała przy kuchennym stole, w szlafroku, z kubkiem herbaty.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała bez uśmiechu. – Wojtek nie odbiera telefonu.

Wojtek – mój młodszy brat. Zawsze był oczkiem w głowie rodziców. Ja – ta starsza, co uciekła do miasta i wraca tylko na święta.

– Zadzwonię do niego – powiedziałam i już wiedziałam, że nie odbierze. Zawsze tak było, gdy coś się działo.

Przez kolejne dni żyłam na walizkach między szpitalem a domem. Tata przeżył, ale był słaby. Mama coraz częściej patrzyła na mnie tym wzrokiem: „No i co teraz? Zostaniesz tu z nami?”

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole.

– Anka… Może byś została na dłużej? – zaczęła nieśmiało mama.

– Mamo, mam pracę w Warszawie…

– Ale tu też potrzebujemy pomocy. Tata już nie wróci do roboty w tartaku. Ja sama nie dam rady ze wszystkim.

Zamilkłam. Wiedziałam, że to nie jest tylko prośba o pomoc. To była prośba o powrót. O odkupienie win za lata nieobecności.

Wróciłam do Warszawy tylko po to, by rozwiązać umowę najmu mieszkania i zabrać resztki rzeczy Pawła, które jeszcze zostały po jego wyprowadzce. Gdy pakowałam jego stare koszule do worka na śmieci, zadzwonił telefon.

– Cześć, Anka…

Głos Pawła był niepewny.

– Czego chcesz?

– Chciałem tylko powiedzieć… Przepraszam. Wiem, że to nic nie zmieni…

– Masz rację. Nic nie zmieni.

Rozłączyłam się bez słowa.

Wróciłam na wieś z poczuciem klęski i żalu. Mama odetchnęła z ulgą, tata próbował udawać twardziela, ale widziałam łzy w jego oczach, gdy pierwszy raz od lat usiadłam z nim przy stole do obiadu.

Wojtek pojawił się dopiero po tygodniu. Wszedł bez pukania, rzucił kurtkę na krzesło i spojrzał na mnie z wyrzutem.

– No proszę… Wielka pani z Warszawy wróciła ratować rodzinę?

– Wojtek, przestań…

– Nie było cię tu przez lata! A teraz nagle jesteś taka potrzebna?

Mama próbowała go uciszyć:

– Wojtek! To nie czas na kłótnie!

Ale Wojtek był uparty jak zawsze.

– A kto tu zostanie, jak tata umrze? Ty? Przecież ty zaraz znowu uciekniesz do miasta!

Zrobiło mi się przykro. Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów.

Wieczorem mama przyszła do mojego pokoju.

– Nie przejmuj się nim. On zawsze miał żal… Bo to ty byłaś tą mądrzejszą, lepszą…

– Mamo, ja po prostu chciałam żyć po swojemu…

– Wiem. Ale tu też jest życie.

Zostałam. Zaczęłam pomagać w domu – zakupy, gotowanie, sprzątanie. Chodziłam z tatą na rehabilitację do ośrodka w Szczytnie. Wieczorami siadałam na ganku i patrzyłam na gwiazdy – takie jasne jak nigdzie indziej.

Ale wieś to nie tylko spokój. To także plotki i ciekawskie spojrzenia sąsiadek.

Pewnego dnia spotkałam starą znajomą ze szkoły – Magdę.

– Anka! Ty tu? Myślałam, że już nigdy nie wrócisz!

– Życie pisze różne scenariusze…

– Słyszałam o Pawle… Wiesz, on już ma dziecko z tą nową…

Zatkało mnie. Uśmiechnęłam się blado.

– Cóż… Każdy układa sobie życie po swojemu.

Wieczorem długo płakałam pod kołdrą. Nie dlatego, że Paweł miał dziecko – raczej dlatego, że ja nigdy go nie miałam. Nasze starania kończyły się zawsze łzami i kolejnymi wizytami u lekarzy.

Któregoś dnia mama poprosiła mnie o rozmowę.

– Anka… Musimy pogadać o gospodarstwie. Tata już nie da rady orać pola ani doglądać krów. Wojtek mówił, że sprzeda ziemię sąsiadowi…

– A ty co myślisz?

– Ja bym chciała, żeby zostało w rodzinie… Ale sama nie dam rady.

Wiedziałam, że to początek kolejnego konfliktu z bratem.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole – ja, mama i Wojtek.

– Wojtek – zaczęłam ostrożnie – może byśmy spróbowali razem prowadzić gospodarstwo?

Wojtek prychnął:

– Ty? Miastowa? Co ty wiesz o polu?

– Może niewiele, ale mogę się nauczyć. Albo znaleźć kogoś do pomocy…

Mama patrzyła na nas ze łzami w oczach.

– Dzieci… Ja już nie mam siły was godzić…

Zapadła cisza.

Przez kolejne tygodnie próbowałam udowodnić bratu i sobie samej, że dam radę. Uczyłam się doić krowy (nieudolnie), sadziłam ziemniaki (krzywo), a wieczorami padałam ze zmęczenia na łóżko. Ale coś się zmieniało – ludzie zaczęli patrzeć na mnie inaczej. Sąsiad Janek przyniósł mi sadzonki pomidorów:

– Pani Aniu, to dla pani! Zobaczy pani – będą lepsze niż te sklepowe!

A dzieciaki z sąsiedztwa przychodziły pomagać przy kurach za czekoladę i opowieści o Warszawie.

Wojtek powoli miękł. Pewnego dnia przyszedł do mnie wieczorem:

– Anka… Może jednak spróbujemy razem? Ja ogarnę maszyny, ty papiery i sprzedaż…

Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy szczerze:

– Jasne! Tylko musisz mnie nauczyć obsługi traktora!

Zaśmiał się:

– No to będzie jazda!

Zaczęliśmy działać razem. Były kłótnie (o wszystko!), były łzy (często moje), ale też pierwsze sukcesy: sprzedaliśmy własne warzywa na targu w Szczytnie i dostaliśmy pochwałę od sołtysa za porządek na podwórku.

Tata powoli wracał do zdrowia. Mama zaczęła częściej się uśmiechać.

Pewnego dnia Paweł zadzwonił jeszcze raz:

– Anka… Może byśmy pogadali? Może kiedyś przyjadę?

Odpowiedziałam spokojnie:

– Paweł… Już nie musisz przyjeżdżać. Mam tu swoje życie.

Odłożyłam telefon i poczułam ulgę.

Czasem siedzę wieczorem na ganku i myślę: czy musiałam stracić wszystko w mieście, żeby odnaleźć siebie tutaj? Czy można zacząć od nowa tam, gdzie kiedyś chciało się tylko uciec?

A wy? Czy wrócilibyście do rodzinnego domu po latach? Czy można naprawić relacje z bliskimi po tylu ranach?