Pierwszy zimowy dzień pełen trudności – historia Magdy z Poznania

Pierwszy śnieg tej zimy spadł w nocy, a ja już od rana czułam, że ten dzień będzie inny. Siedziałam na brzegu łóżka, wpatrzona w szarą ścianę za oknem, gdy usłyszałam trzask drzwi. Mama znowu wyszła do pracy bez słowa – od tygodni nie rozmawiałyśmy normalnie. Odkąd straciłam pracę w biurze rachunkowym, atmosfera w domu była gęsta jak śmietana przed zsiadnięciem.

– Magda, ile jeszcze będziesz siedzieć bezczynnie? – rzuciła mi wczoraj przez ramię. – Wszyscy mają problemy, ale nie każdy się poddaje!

Nie odpowiedziałam. Co miałam powiedzieć? Że szefowa zwolniła mnie przez pomyłkę w rozliczeniach, a potem nie chciała słuchać tłumaczeń? Że nie mam siły codziennie przeglądać ofert pracy, bo każda rozmowa kończy się fiaskiem? Że tata odszedł do innej kobiety, a brat wyjechał do Anglii i nawet nie dzwoni?

Wstałam, założyłam gruby sweter i stare dżinsy. W kuchni czekała na mnie kartka: „Zupa na kuchence. Nie zapomnij nakarmić kota. Mama.” Nawet kot patrzył na mnie z wyrzutem.

Postanowiłam wyjść – choćby po to, żeby nie zwariować w czterech ścianach. Śnieg mieszał się z deszczem, wiatr smagał twarz. Przystanek tramwajowy był pusty, tylko starsza pani z siatką stała pod daszkiem.

– Pani Magdo! – usłyszałam nagle znajomy głos. To była pani Zofia z trzeciego piętra. – Może pomoże mi pani zanieść zakupy? Kolano mi wysiadło.

Zgodziłam się bez wahania. Przez chwilę poczułam się potrzebna. W windzie pani Zofia zaczęła opowiadać o swojej wnuczce, która „też nie może znaleźć pracy, ale przynajmniej się stara”. Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu.

Po powrocie do domu mama już była. Siedziała przy stole, przeglądając rachunki.

– Znowu wychodziłaś? – zapytała chłodno.
– Pomogłam pani Zofii z zakupami.
– Może powinnaś zostać opiekunką starszych osób? Przynajmniej miałabyś zajęcie.

Zacisnęłam pięści.
– Mamo, ja naprawdę szukam pracy! Nie musisz mi codziennie wypominać!
– A ja naprawdę martwię się o naszą przyszłość! – odparła ostro. – Nie stać nas na twoje bezrobocie!

Wybiegłam z mieszkania trzaskając drzwiami. Łzy piekły mnie pod powiekami. Szłam przed siebie, nie patrząc na nic. Wtedy zobaczyłam chłopca na rowerze – jechał za szybko po śliskim chodniku. Nagle stracił równowagę i runął prosto pod nadjeżdżający samochód.

– Uważaj! – krzyknęłam i rzuciłam się w jego stronę.

Chwyciłam go za kurtkę i odciągnęłam w ostatniej chwili. Samochód zahamował z piskiem opon, kierowca wyskoczył blady jak ściana.

– Wszystko w porządku?!

Chłopiec miał rozciętą brodę i płakał z bólu i strachu.
– Gdzie mieszkasz? Jak masz na imię?
– Bartek… – szlochał. – Na Wierzbowej…

Zadzwoniłam po pogotowie i zostałam z nim do przyjazdu ratowników. Kierowca samochodu cały czas przepraszał i tłumaczył się policji.

W szpitalu Bartek nie chciał puścić mojej ręki.
– Nie odchodź…

Zostałam więc do przyjazdu jego mamy. Pani Agata wbiegła do poczekalni cała roztrzęsiona.
– Boże, co się stało?!
– Nic poważnego – uspokoiłam ją. – Bartek miał szczęście.

Pani Agata spojrzała na mnie uważnie.
– Dziękuję… Naprawdę… Może… może napije się pani herbaty u nas? Bartek chyba by tego chciał.

Nie miałam siły odmawiać. W ich mieszkaniu panował ciepły rozgardiasz: zabawki na dywanie, zapach ciasta drożdżowego, pies merdający ogonem. Bartek już się uśmiechał.

– To Magda mnie uratowała! – chwalił się babci przez telefon.

Pani Agata nalała mi herbaty i spojrzała ze współczuciem.
– Wygląda pani na bardzo zmęczoną… Wszystko w porządku?

Nie wiem czemu, ale opowiedziałam jej wszystko: o pracy, o mamie, o tacie, o tym jak bardzo czuję się nikomu niepotrzebna.

Słuchała uważnie.
– Wie pani… Ja też kiedyś byłam w podobnej sytuacji. Mąż mnie zostawił, zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Przez pół roku żyłam jak cień człowieka. Ale potem dostałam pracę w fundacji pomagającej samotnym matkom. Może spróbuje pani tam zadzwonić? Zawsze szukają ludzi do biura albo do pomocy przy projektach.

Zanotowałam numer telefonu i wróciłam do domu późnym wieczorem. Mama czekała w kuchni.
– Gdzie byłaś?! Martwiłam się!
– Pomogłam chłopcu, który miał wypadek. Byłam z nim w szpitalu.

Mama spojrzała na mnie inaczej niż zwykle – jakby pierwszy raz zobaczyła we mnie dorosłą kobietę.
– Przepraszam… Może za bardzo cię naciskam… Po prostu boję się o ciebie i o nas…

Objęłyśmy się po raz pierwszy od miesięcy i obie płakałyśmy długo w milczeniu.

Następnego dnia zadzwoniłam do fundacji. Po tygodniu miałam już rozmowę kwalifikacyjną. Dostałam pracę jako asystentka koordynatora projektów społecznych. Zaczęło się nowe życie: trudne, pełne wyzwań, ale moje własne.

Czasem myślę: czy gdyby nie ten jeden zimowy dzień pełen trudności, odważyłabym się coś zmienić? Czy musimy upaść na samo dno, żeby zobaczyć światełko nadziei? Co wy o tym sądzicie?