„Nie chcę cię już w moim domu!” – historia, która rozdarła moją rodzinę

– Musisz opuścić mój dom za miesiąc! – usłyszałam od teściowej, a jej głos był twardy jak stal. Stałam w kuchni, z rękami mokrymi od wody, bo właśnie zmywałam naczynia po obiedzie. Zamarłam. Woda kapała z moich palców na podłogę, a ja nie mogłam uwierzyć, że te słowa padły naprawdę.

Mam na imię Kinga. Mam 29 lat i jeszcze miesiąc temu myślałam, że życie wreszcie zaczyna się układać. Po ślubie z Pawłem zamieszkaliśmy u jego matki, pani Haliny, w jej trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Było ciasno, ale czułam się tam bezpiecznie – do czasu.

Pani Halina zawsze była kobietą zasadniczą, ale wydawało mi się, że mnie zaakceptowała. Często powtarzała: „Kinga, ty to masz głowę na karku. Paweł dobrze wybrał.” Pomagałam w domu, gotowałam obiady, sprzątałam. Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce na Służewcu, Paweł był informatykiem na umowie-zlecenie. Nie zarabialiśmy kokosów, ale nie narzekaliśmy – do czasu.

Tego dnia Paweł wrócił późno z pracy. Zastał mnie zapłakaną przy stole.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Twoja mama… kazała mi się wyprowadzić. Nas się wyprowadzić! – wykrztusiłam przez łzy.
Paweł pobladł. Wszedł do pokoju matki bez pukania.
– Mamo, o co chodzi?
Pani Halina siedziała przy oknie i patrzyła na szarzejące niebo nad blokami.
– Paweł, jesteście już dorośli. Mam prawo do własnej przestrzeni. Chcę odpocząć. Mam dość tego ciągłego zamieszania. Daję wam miesiąc.

Nie mogłam uwierzyć w jej chłód. Przecież jeszcze tydzień temu razem piekłyśmy szarlotkę! Przecież to ja biegałam po zakupy, gdy ona miała grypę! Czułam się zdradzona i upokorzona.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą. Pani Halina unikała mnie wzrokiem. Paweł chodził przygaszony i milczący. Próbowałam z nim rozmawiać:
– Paweł, musisz coś zrobić! To twój dom!
– Kinga… To mieszkanie mamy. Nie chcę się z nią kłócić. Może faktycznie powinniśmy zacząć żyć na swoim?
– Ale jak? Nas nie stać nawet na kawalerkę! – wybuchłam.

Zadzwoniłam do mojej mamy do Radomia. Płakałam w słuchawkę:
– Mamo, Halina nas wyrzuca!
– Córeczko… – westchnęła ciężko – Wiesz, że nie mamy warunków, żeby was przyjąć. Tata po operacji, ledwo wiążemy koniec z końcem… Może spróbujcie wynająć coś małego?

Czułam się jak bezdomna. W pracy ledwo powstrzymywałam łzy. Koleżanka z pokoju nauczycielskiego, Basia, próbowała mnie pocieszać:
– Kinga, nie martw się. Może to dla was szansa? U nas też było ciężko na początku…
Ale ja nie chciałam żadnej szansy. Chciałam tylko wrócić do normalności.

Wieczorami Paweł przeglądał ogłoszenia o wynajmie mieszkań.
– Zobacz, tu jest coś na Ursusie… 2200 zł plus opłaty.
– Paweł, przecież to połowa naszych pensji! Jak my damy radę?
– Coś wymyślimy – odpowiedział cicho i odwrócił wzrok.

W weekend odwiedziła nas siostra Pawła, Justyna, z mężem i dwójką dzieci.
– Co tu taka grobowa atmosfera? – zapytała od progu.
Pani Halina wzruszyła ramionami:
– Powiedziałam im prawdę. Mam prawo do swojego życia.
Justyna spojrzała na mnie ze współczuciem:
– Kinga, nie przejmuj się mamą. Ona zawsze była twarda… Ale może przesadza?
– Przesadzam? – pani Halina podniosła głos – Przez trzy lata mam ciągle pełen dom! Chcę odpocząć! Chcę mieć swoje życie!

Wybuchła awantura. Justyna stanęła po mojej stronie:
– Mamo, przecież Kinga ci pomaga! Sama mówiłaś, że lepiej mieć młodych pod ręką!
– Dość! – krzyknęła teściowa – To mój dom i moja decyzja!

Po tej kłótni już nikt ze sobą nie rozmawiał. Paweł zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja zaczęłam mieć koszmary – śniło mi się, że błąkam się po zimnych klatkach schodowych i nikt nie chce mnie wpuścić do środka.

W końcu znaleźliśmy kawalerkę na Bródnie – 27 metrów kwadratowych, stare meble z PRL-u i okno wychodzące na ruchliwą ulicę. Podpisaliśmy umowę na rok. Spakowaliśmy rzeczy do kartonów po bananach i wynajęliśmy busa. Pani Halina nawet nie wyszła z pokoju pożegnać się z nami.

Pierwsze tygodnie były koszmarem. W nowym mieszkaniu było zimno i wilgotno. Sąsiedzi hałasowali całą noc. Zabrakło nam pieniędzy już po dwóch tygodniach – musiałam pożyczyć od Basi na rachunki za prąd.

Paweł coraz częściej wracał późno z pracy albo wychodził „na piwo” z kolegami.
– Paweł, co się z tobą dzieje? – zapytałam pewnego wieczoru.
– Mam dość tej sytuacji! Wszystko jest na mojej głowie! Ty tylko płaczesz i narzekasz!
Zatkało mnie.
– Przepraszam… Ale ja też cierpię!
– Może trzeba było szybciej dorosnąć? – rzucił przez zaciśnięte zęby i wyszedł trzaskając drzwiami.

Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam unikać kontaktu z ludźmi. W pracy byłam rozkojarzona, dzieciaki wyczuwały mój smutek i robiły co chciały.

Pewnego dnia zadzwoniła pani Halina.
– Kinga? Chciałam tylko powiedzieć… Że mam nadzieję, że sobie radzicie.
Nie wytrzymałam:
– Naprawdę? Po tym wszystkim? Wie pani jak to jest być wyrzuconym z dnia na dzień?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może kiedyś mnie zrozumiesz – powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.

Minęły trzy miesiące. Zaczęliśmy powoli układać sobie życie od nowa. Znalazłam dodatkowe korepetycje dla dzieciaków z sąsiedztwa. Paweł dostał etat w firmie informatycznej i zaczął zarabiać lepiej. Ale między nami coś pękło – już nigdy nie patrzyliśmy na siebie tak samo jak kiedyś.

Czasem zastanawiam się: czy pani Halina miała rację? Czy rodzice mają prawo żądać od dorosłych dzieci samodzielności za wszelką cenę? Czy można wybaczyć taką zdradę najbliższych?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?