„Moje dzieci i wnuki są tak niewdzięczne, że brakuje mi słów” – Nigdy nie sądziłam, że spędzę starość w samotności
– Mamo, nie przesadzaj, przecież dzwoniłam do ciebie w zeszłym tygodniu! – głos mojej córki, Magdy, odbija się echem w pustym mieszkaniu. Siedzę na kanapie, ściskając telefon w dłoni, a łzy same napływają mi do oczu. Zawsze byłam dla nich – dla Magdy i Pawła – na każde zawołanie. Kiedy byli mali, nie spałam po nocach, martwiąc się o ich zdrowie. Gdy dorastali, robiłam wszystko, by niczego im nie brakowało. Nawet kiedy już mieli własne rodziny, gotowa byłam rzucić wszystko i jechać przez pół miasta, żeby pomóc z wnukami czy ugotować rosół na przeziębienie.
A teraz? Teraz jestem tylko ciężarem. Tak przynajmniej czuję.
Odkąd zmarł mój mąż, Janusz, minęły już cztery lata. Wtedy jeszcze dzieci przychodziły częściej – może z litości, może z poczucia obowiązku. Ale z każdym miesiącem wizyty stawały się coraz rzadsze. Magda tłumaczy się pracą i obowiązkami przy dwójce dzieci. Paweł zawsze jest „w biegu”, a jego żona, Aneta, patrzy na mnie jak na intruza, gdy tylko próbuję zaproponować pomoc przy ich synku.
Pamiętam, jak ostatnio próbowałam zaprosić wszystkich na obiad. Ugotowałam bigos według przepisu mojej mamy, upiekłam szarlotkę – ulubione ciasto wnuczki Zosi. Czekałam od rana, nakrywałam stół najlepszą porcelaną. O 14:00 zadzwonił Paweł:
– Mamo, przepraszam, ale młody złapał gorączkę. Nie damy rady dziś przyjechać.
Magda napisała SMS-a: „Mamo, padam na twarz po pracy. Może innym razem?”
Siedziałam sama przy stole, patrząc na puste talerze i zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ingerowałam w ich życie? A może po prostu jestem już nikomu niepotrzebna?
W bloku obok mieszka moja sąsiadka, pani Halina. Często widzę ją przez okno – jej dzieci przychodzą co niedzielę na obiad. Śmieją się razem na balkonie, grillują w ogródku. Zazdroszczę jej tej bliskości. Kiedyś próbowałam porozmawiać z Magdą o tym, jak się czuję:
– Mamo, nie możesz oczekiwać od nas tyle uwagi! Każdy ma swoje życie.
– Ale ja nie chcę waszego czasu na siłę… Chciałabym tylko czasem poczuć się potrzebna – odpowiedziałam cicho.
– Przecież jesteś! – rzuciła szybko i zmieniła temat.
Wnuki dorastają. Zosia ma już 16 lat i widzi świat tylko przez ekran telefonu. Kiedy przychodzi raz na miesiąc z Magdą, siedzi w kącie i pisze wiadomości do koleżanek. Próbuję zagadać:
– Zosiu, może upieczemy razem ciasto?
– Nie mam czasu, babciu – odpowiada bez podnoszenia wzroku.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami. Przewracam się z boku na bok i pytam siebie: czy to ja zawiodłam jako matka? Czy to świat tak się zmienił? W telewizji mówią o kryzysie więzi rodzinnych, o tym, że młodzi są coraz bardziej samolubni. Ale przecież to moje dzieci! Wychowałam je najlepiej jak umiałam.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Pawła:
– Synku… czy moglibyście przyjechać w niedzielę? Tak bardzo chciałabym was zobaczyć.
– Mamo, nie wiem… Aneta ma dyżur w szpitalu, a ja muszę popracować nad projektem. Może w przyszłym tygodniu?
Znowu „może”. Znowu „w przyszłym tygodniu”.
Czasem łapię się na tym, że rozmawiam sama ze sobą. Opowiadam Januszowi o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia – tak jakby siedział obok mnie w fotelu. Brakuje mi jego obecności bardziej niż czegokolwiek innego. On zawsze potrafił znaleźć dobre słowo dla dzieci i wnuków. Może gdyby żył, wszystko wyglądałoby inaczej?
Ostatnio spotkałam Magdę przypadkiem w sklepie. Była z Zosią. Ucieszyłam się jak dziecko:
– Magdo! Jak dobrze was widzieć!
Magda spojrzała na zegarek:
– Mamo, spieszymy się bardzo… Zadzwonię później.
Zosia nawet nie powiedziała „cześć”.
Wracałam do domu ze ściśniętym gardłem i ciężarem w piersiach. W windzie spotkałam panią Halinę:
– Pani Barbaro, jak tam dzieci?
Uśmiechnęłam się blado:
– Wszystko dobrze… – skłamałam.
Nie chcę być tą staruszką, która narzeka na własne dzieci. Ale czasem mam ochotę krzyczeć: „Dlaczego mnie zostawiliście?!”
W święta Bożego Narodzenia dom był pusty jak nigdy wcześniej. Magda pojechała do teściów pod Warszawę, Paweł wyjechał z rodziną w góry. Zostały mi tylko zdjęcia na komodzie i wspomnienia dawnych Wigilii – gwaru rozmów, zapachu pierogów i śmiechu wnuków.
Wiem, że nie jestem jedyna. W parku spotykam inne starsze panie – każda z nich ma podobną historię. Rozmawiamy o dzieciach i wnukach jakby były daleko za granicą, a przecież mieszkają kilka ulic dalej.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłam na taką samotność? Czy można jeszcze coś zmienić? Może powinnam przestać czekać i zacząć żyć dla siebie?
A wy? Czy też czujecie czasem tę pustkę mimo bliskości rodziny? Czy można jeszcze odbudować więzi, które wydają się już zerwane?