Jak modlitwa uratowała moje małżeństwo: Moja walka o miłość i wiarę
— Znowu wracasz tak późno? — mój głos drżał, gdy patrzyłam na Andrzeja stojącego w progu. Miał zmęczone oczy, a w dłoni ściskał klucze, jakby to one miały go ochronić przed moimi pytaniami.
— Praca, Marta. Przecież wiesz, ile mam na głowie — odpowiedział z westchnieniem, nie patrząc mi w oczy.
Wiedziałam. A przynajmniej tak mi się wydawało. Ale od miesięcy coś wisiało w powietrzu. Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkich komunikatów o dzieciach, rachunkach i zakupach. Czułam się samotna, choć spał obok mnie ten sam człowiek, z którym ślubowałam sobie miłość przed Bogiem.
Pewnej nocy nie wytrzymałam. Siedziałam na podłodze w kuchni, oparta o zimną szafkę, i płakałam. Wtedy pierwszy raz od dawna zaczęłam się modlić. Nie była to piękna modlitwa z modlitewnika. To był szept rozpaczy: „Boże, jeśli jesteś, pomóż mi. Nie wiem już, co robić”.
Następnego dnia Andrzej wrócił jeszcze później. Pachniał damskimi perfumami. Nie musiał nic mówić — wszystko zrozumiałam. Zdrada. To słowo rozrywało mi serce na strzępy.
Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. Dzieci — Ania i Michał — pytały, dlaczego tata jest smutny i dlaczego mama płacze w łazience. Nie umiałam im odpowiedzieć. W pracy popełniałam błędy, zapominałam o spotkaniach. Mama dzwoniła codziennie, ale nie miałam siły odbierać.
W końcu przyszła niedziela. Poszłam do kościoła sama, bo Andrzej został w domu pod pretekstem bólu głowy. Usiadłam w ostatniej ławce i przez całą mszę płakałam. Po komunii zostałam jeszcze chwilę i wtedy podeszła do mnie pani Teresa — sąsiadka z klatki obok.
— Marta, widzę, że coś cię trapi. Chcesz porozmawiać?
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale wylałam przed nią cały swój ból. Słuchała bez oceniania, a potem powiedziała: — Wiesz, ja też kiedyś przechodziłam przez piekło w małżeństwie. Tylko Bóg mnie wtedy uratował. Może spróbujesz modlić się za Andrzeja? Nie o to, żeby wrócił taki jak dawniej, ale żebyście oboje odnaleźli prawdę.
Wróciłam do domu z dziwnym spokojem. Wieczorem uklękłam przy łóżku i zaczęłam się modlić za Andrzeja — nie o to, by przestał mnie ranić, ale byśmy oboje umieli zobaczyć siebie nawzajem oczami Boga.
To nie była szybka droga. Przez tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Andrzej coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja coraz częściej szukałam pocieszenia w modlitwie i rozmowach z panią Teresą.
Pewnego dnia Andrzej wrócił wcześniej niż zwykle. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty i czytałam fragment Ewangelii o przebaczeniu.
— Musimy porozmawiać — powiedział cicho.
Serce waliło mi jak młotem.
— Marta… Ja wszystko spieprzyłem — zaczął łamiącym się głosem. — Zdradziłem cię. Wiem, że nie zasługuję na przebaczenie. Ale… ja już nie chcę tak żyć.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam łzy w jego oczach — pierwszy raz od lat.
— Dlaczego? — zapytałam tylko.
— Sam nie wiem… Byłem zmęczony, czułem się nieważny… Tamta kobieta po prostu słuchała mnie inaczej niż ty… Ale to nie jej wina. To ja uciekłem od problemów zamiast je rozwiązać.
Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Potem powiedziałam:
— Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Ale chcę spróbować… dla dzieci… dla nas… dla Boga.
Od tego dnia zaczęliśmy budować wszystko od nowa. Było trudno — czasem miałam ochotę krzyczeć z bólu i żalu. Andrzej zaczął chodzić ze mną do kościoła, potem na spotkania wspólnoty małżeństw. Rozmawialiśmy godzinami o tym, co nas boli i czego się boimy.
Najtrudniejsze było przebaczenie sobie samej — że nie zauważyłam sygnałów wcześniej, że może byłam zbyt skupiona na dzieciach i pracy… Ale ksiądz na spowiedzi powiedział mi coś ważnego: „Przebaczenie to nie zapomnienie, tylko decyzja, by nie pozwolić bólowi rządzić twoim życiem”.
Minęły dwa lata od tamtej nocy w kuchni. Nasze małżeństwo nie jest idealne — czasem kłócimy się o drobiazgi, czasem wracają stare lęki. Ale nauczyliśmy się rozmawiać i modlić razem nawet wtedy, gdy jest ciężko.
Często myślę o tym, co by było, gdybym wtedy nie poprosiła Boga o pomoc… Czy potrafiłabym wybaczyć? Czy nasze dzieci miałyby pełną rodzinę?
Może właśnie po to są kryzysy — żebyśmy nauczyli się ufać nie tylko sobie nawzajem, ale też Temu, który widzi więcej niż my?
Czy wy też mieliście momenty zwątpienia w swoim małżeństwie? Jak poradziliście sobie z bólem i zdradą? Czy wiara pomogła wam przetrwać najtrudniejsze chwile?