Jak modlitwa uratowała mnie przed rozpaczą – moja walka z rakiem i rodziną, która się rozpadała

– Mamo, dlaczego ty znowu płaczesz? – zapytała mnie Zosia, moja ośmioletnia córka, kiedy siedziałam skulona na podłodze w łazience. Woda z prysznica jeszcze kapała, a ja trzymałam w ręku kolejne pasmo włosów. Nie miałam siły odpowiedzieć. Zamiast tego przytuliłam ją mocno, czując, jak jej drobne rączki oplatają moją szyję.

To był trzeci tydzień chemioterapii. Mój mąż, Tomek, próbował być silny, ale coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy. Mama przyjeżdżała codziennie z zupą i dobrym słowem, a ja czułam się coraz bardziej samotna. Rak piersi – wyrok, który usłyszałam w listopadzie, brzmiał jak wyrok śmierci. Przez pierwsze dni nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i powtarzałam w myślach: „Boże, dlaczego ja? Dlaczego teraz?”

Pamiętam ten dzień, kiedy lekarz powiedział: „Pani Karolino, musimy działać szybko.” Siedziałam na plastikowym krześle w szpitalu na Banacha i czułam się jak dziecko we mgle. Tomek ściskał mnie za rękę, ale jego wzrok błądził gdzieś za oknem. Potem już wszystko potoczyło się jak w złym filmie: biopsja, wyniki, konsultacje, pierwsza chemia.

Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i słyszałam cichy płacz Tomka w kuchni. Udawałam, że śpię. Bałam się go pocieszać – bałam się, że jeśli zacznę mówić o swoich lękach, rozpadnę się na kawałki. Zosia zaczęła rysować smutne obrazki: mamę bez włosów, tatę z walizką przy drzwiach.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Tomka przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… Ona się zamyka w sobie… Tak, wiem… Ale ja też mam dość…

Serce mi pękło. Czy on mnie zostawi? Czy wytrzyma tę próbę? Zaczęłam szukać pocieszenia tam, gdzie nigdy wcześniej nie szukałam – w modlitwie. Moja babcia zawsze mówiła: „Jak ci źle, idź do kościoła.” Poszłam więc do kościoła na Mokotowie. Usiadłam w ostatniej ławce i zaczęłam szeptać: „Boże, jeśli jesteś, pomóż mi przetrwać.”

Nie stał się cud – nie wyzdrowiałam nagle, nie odzyskałam włosów ani sił. Ale poczułam coś dziwnego: spokój. Przestałam się bać śmierci. Zaczęłam modlić się codziennie – czasem tylko jednym zdaniem: „Daj mi siłę.”

Tomek coraz częściej wracał późno. Pewnej nocy nie wrócił wcale. Rano powiedział mi:
– Muszę odpocząć… Jadę do mamy na kilka dni.
Nie płakałam. Zosia tuliła się do mnie mocno.
– Mamo, nie umrzesz? – zapytała cicho.
– Nie wiem, kochanie… Ale będę walczyć.

W szpitalu poznałam Anię – miała 35 lat i dwójkę dzieci. Była po mastektomii i mówiła o swoim raku z takim spokojem, że aż jej zazdrościłam.
– Wiesz co? – powiedziała mi kiedyś. – Najgorsze to bać się życia bardziej niż śmierci.

Zaczęłyśmy razem się modlić. Czasem śmiałyśmy się przez łzy z naszych peruk i chustek. Wspierałyśmy się nawzajem podczas kroplówek.

Tomek wrócił po tygodniu. Był inny – cichy, zamknięty w sobie.
– Przepraszam… Nie umiem ci pomóc…
– Nie musisz – odpowiedziałam. – Po prostu bądź.

Ale on coraz bardziej oddalał się ode mnie i od Zosi. Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości do innej kobiety. Poczułam się zdradzona przez los i przez niego.

Chciałam krzyczeć, ale nie miałam siły nawet płakać. Poszłam do kościoła i zapytałam Boga: „Po co mi to wszystko?”

Wtedy podeszła do mnie starsza pani i powiedziała:
– Czasem trzeba przejść przez piekło, żeby zobaczyć niebo.

Zaczęłam pisać dziennik – zapisywałam każdy dzień walki: ból po chemii, strach przed kolejnym wynikiem, radość z uśmiechu Zosi. Modliłam się o siłę dla siebie i dla Tomka.

Po kilku miesiącach chemioterapii lekarz powiedział:
– Pani Karolino, jest poprawa.
Poczułam ulgę i wdzięczność – nie tylko do lekarzy, ale też do Boga i do siebie samej.

Tomek odszedł na dobre kilka tygodni później. Powiedział tylko:
– Przepraszam… Nie potrafię żyć z twoją chorobą.
Zostałyśmy z Zosią same.

Było ciężko – finansowo i emocjonalnie. Ale wtedy właśnie poczułam największą siłę. Modlitwa stała się moją codziennością. Znalazłam wsparcie w grupie kobiet po raku piersi. Zosia zaczęła znowu rysować kolorowe obrazki.

Dziś jestem po leczeniu. Mam blizny na ciele i na duszy. Ale mam też coś więcej: wiarę w siebie i nadzieję na przyszłość.

Czasem pytam siebie: czy gdyby nie rak, odkryłabym swoją siłę? Czy wybaczyłabym Tomkowi? Czy potrafimy być naprawdę silni dopiero wtedy, gdy wszystko inne zawodzi?

A wy? Co daje wam siłę wtedy, gdy świat wali się na głowę?