Gorzka lekcja na działce: Jak choroba teściowej wywróciła moje życie do góry nogami

Wpadłam do kuchni, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż szklanki zadzwoniły w kredensie. – Znowu dzwoniła twoja matka! – wrzasnęłam do męża, który siedział przy stole z laptopem i udawał, że pracuje. – Tym razem twierdzi, że ma zawał. Zawał, rozumiesz? A ty co? Znowu pojedziesz po nią jak na sygnale?

Marek podniósł wzrok znad ekranu, zaskoczony moim wybuchem. – Daj spokój, Justyna. Mama jest starsza, może naprawdę źle się czuje…

– Oczywiście! – prychnęłam. – Wczoraj miała migrenę, przedwczoraj rwa kulszowa, a tydzień temu „nie pamiętała” jak się nazywam. Ale kiedy trzeba pojechać na działkę nad morzem, nagle cudownie zdrowieje!

Marek westchnął ciężko. – Może pojedziemy razem? Sprawdzimy, co jej jest…

– Nie! – rzuciłam ostro. – To jest moja działka! Moje miejsce! Po babci. I nie zamierzam zamieniać jej w sanatorium dla twojej matki.

Ale już wiedziałam, że przegrałam. Marek zawsze był miękki wobec matki. Ona płakała – on jechał. Ona narzekała – on przynosił zakupy. Ja byłam tą złą synową, która „nie rozumie, co to znaczy być samotną staruszką”.

Dwa dni później stałam na progu mojego domku nad Bałtykiem i patrzyłam, jak Marek pomaga matce wysiąść z samochodu. Pani Halina miała na sobie gruby sweter mimo trzydziestu stopni w cieniu i trzymała się za serce.

– Justynko… – jęknęła dramatycznie. – Tak mi słabo…

– Dzień dobry, pani Halino – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Dzień dobry, dziecko. Mareczku, pomóż mi wejść…

Marek spojrzał na mnie błagalnie. – Tylko na kilka dni, Justyna. Lekarz powiedział, że morski klimat dobrze jej zrobi.

Zacisnęłam pięści. – Kilka dni…

Kilka dni zamieniło się w tygodnie. Pani Halina rozgościła się na dobre. W dzień narzekała na ból nóg i wymagała herbaty co godzinę („tylko nie tej ekspresowej, bo po niej mam zgagę!”), a wieczorami zaskakująco żwawo spacerowała po plaży i zagadywała sąsiadów.

Moja cierpliwość pękała każdego dnia coraz bardziej. Goście wynajmujący pokoje narzekali na hałas („ta pani wciąż coś komentuje!”), a ja biegałam między kuchnią a łazienką, próbując ogarnąć chaos.

Pewnego wieczoru usiadłam na schodach przed domkiem i rozpłakałam się jak dziecko. Przysiadł się do mnie sąsiad z naprzeciwka, pan Andrzej.

– Co się stało, Justynko? – zapytał życzliwie.

– Wszystko… – szlochałam. – Działka była moim azylem. Teraz czuję się tu jak służąca we własnym domu.

Pan Andrzej pokiwał głową ze zrozumieniem. – Teściowe potrafią być trudne. Ale musisz postawić granice. Inaczej nigdy się nie uwolnisz.

Wróciłam do domu z postanowieniem rozmowy z Markiem. Zastałam go w kuchni, jak kroił chleb dla matki.

– Marek, musimy pogadać – zaczęłam stanowczo.

– Teraz? Mama czeka na kolację…

– Właśnie teraz! – podniosłam głos. – Albo ona wraca do siebie za tydzień, albo ja wyjeżdżam i zostawiam was tu samych!

Marek spojrzał na mnie zszokowany. – Przesadzasz…

– Nie! To ty przesadzasz! Od miesięcy pozwalasz jej rządzić naszym życiem! Nawet nie zapytałeś mnie o zdanie!

W tym momencie do kuchni weszła pani Halina, teatralnie trzymając się za głowę.

– Co za krzyki? Mareczku, serce mi zaraz stanie!

– Mamo, usiądź…

– Nie! Ja już nie chcę być ciężarem! Lepiej wrócę do siebie i tam umrę w samotności!

Zrobiło mi się słabo ze złości i bezsilności.

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do Warszawy do przyjaciółki. Przez tydzień nie odbierałam telefonów od Marka ani jego matki. Dopiero po kilku dniach zadzwonił pan Andrzej.

– Justynko, wracaj szybko! Coś się dzieje na działce!

Serce mi stanęło. Wróciłam natychmiast i zastałam dom pełen obcych ludzi. Pani Halina wynajęła pokoje wszystkim chętnym „po znajomości”, pobierając zaliczki do ręki.

– Co tu się dzieje?! – krzyknęłam.

Pani Halina siedziała w salonie otoczona gotówką i uśmiechała się szeroko.

– Justynko! Zobacz ile zarobiłam! Ty to jesteś za miękka dla ludzi! Ja umiem prowadzić interesy!

Wybuchłam śmiechem przez łzy.

– A co z twoim sercem?

– Ojej… chyba mi przeszło od tego powietrza i pieniędzy!

Marek wszedł do pokoju blady jak ściana.

– Justyna… ja nie wiedziałem… Mama powiedziała, że to dla naszego dobra…

Wtedy coś we mnie pękło.

– Dosyć! Albo ustalamy jasne zasady, albo sprzedaję działkę i koniec tej farsy!

Zapadła cisza. Pani Halina spojrzała na mnie uważnie.

– Dobrze – powiedziała po chwili. – Zostanę tu do końca sezonu i zajmę się wynajmem. Ty odpoczniesz w Warszawie. Po sezonie dzielimy się zyskiem pół na pół.

Zgodziłam się bez wahania. Potrzebowałam oddechu bardziej niż pieniędzy.

Przez kolejne miesiące dostawałam od teściowej SMS-y: „Wyeksmitowałam tych hałasujących”, „Nowi goście już zapłacili”, „Pieniądze przelałam na konto”.

A ja? Odpoczywałam pierwszy raz od lat. Zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z przyjaciółkami, czytać książki bez poczucia winy.

Pod koniec września wróciłam na działkę. Pani Halina była w świetnej formie i dumna ze swoich osiągnięć.

– Widzisz? Da się zarobić! Trzeba tylko być twardą!

Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz od dawna.

Wieczorem usiedliśmy z Markiem na tarasie.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho. – Pozwoliłem mamie wejść nam na głowę…

– Już dobrze – odpowiedziałam łagodnie. – Ale teraz wiem jedno: nikt nie może decydować o moim życiu za mnie.

Patrzyłam na spokojne morze i myślałam: czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys, żeby nauczyć się stawiać granice? Czy tylko ja tak długo pozwalałam innym rządzić moim światem?

A wy? Gdzie przebiega wasza granica między pomocą a poświęceniem siebie?