Dzieci chcą wrócić od babci wcześniej — co zrobiłam, gdy usłyszałam płacz przez telefon
– Mamo, proszę, przyjedź po nas… – głos Zosi drżał, a w tle słyszałam szloch młodszego Antka. Była środa wieczór, a dzieci miały wrócić dopiero w niedzielę. Siedziałam na kanapie, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W kuchni Marek, mój mąż, krzątał się przy kolacji, nieświadomy tego, co właśnie usłyszałam.
– Co się stało, kochanie? – spytałam najdelikatniej jak potrafiłam.
– Babcia… babcia się złości, bo nie chcemy jeść jej zupy. I nie pozwala nam oglądać bajek… – Zosia zaczęła płakać głośniej. – Chcemy do domu!
Wiedziałam, że mama ma swoje zasady. Sama wychowała mnie twardą ręką i nie raz słyszałam: „Za moich czasów dzieci nie grymasiły przy jedzeniu”. Ale przecież to tylko kilka dni u babci na wsi – miało być sielsko, spokojnie, a ja miałam odetchnąć od codziennego chaosu.
– Daj mi babcię do telefonu – poprosiłam. Słyszałam szuranie słuchawki i po chwili głos mojej mamy: – Co ty im robisz? Rozpuszczasz je jak dziadowski bicz! U mnie dzieci mają jeść to, co jest na stole i koniec dyskusji.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że jeśli teraz ulegnę dzieciom i pojadę po nie, mama uzna to za moją porażkę wychowawczą. Ale czy powinnam ignorować łzy Zosi i Antka? Czy to tylko chwilowy kryzys?
Wieczorem długo rozmawiałam z Markiem. On był zdania, żeby zostawić dzieci u babci – „niech się uczą życia”, powtarzał. Ale ja pamiętałam własne dzieciństwo: surowość mamy, jej wieczne niezadowolenie i to uczucie bycia niewystarczającą. Nie chciałam tego dla swoich dzieci.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy. – Mamo, może pozwól im trochę po swojemu? Wiesz, że Antek nie lubi koperku w zupie…
– Ty zawsze byłaś wybredna! – przerwała mi ostro. – Dzieci muszą znać granice.
Poczułam się jak mała dziewczynka, której nikt nie słucha. Z jednej strony chciałam być dobrą córką i nie podważać autorytetu mamy. Z drugiej – byłam matką i musiałam chronić swoje dzieci.
Wieczorem znów zadzwoniła Zosia. – Mamo, babcia powiedziała, że jak będziemy marudzić, to nie dostaniemy deseru. A Antek boi się spać sam w pokoju.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać razem z nimi. Marek przytulił mnie i powiedział: – Może pojedźmy po nich? Przecież to nie koniec świata.
Ale wtedy zadzwoniła mama. Jej głos był zmęczony, ale łagodniejszy niż zwykle. – Może rzeczywiście przesadziłam… Zosia pomogła mi dziś w ogrodzie, Antek narysował mi laurkę. Może przyjadą do ciebie na weekend, a potem jeszcze kiedyś spróbujemy?
Zgodziłam się z ulgą. Pojechaliśmy po dzieci w piątek wieczorem. Gdy zobaczyli mnie na podjeździe, rzucili mi się na szyję. Mama stała w drzwiach, trochę zawstydzona.
– Przepraszam, jeśli było wam trudno – powiedziała cicho do Zosi i Antka.
W samochodzie dzieci opowiadały o kurach, które karmiły, o tym jak babcia pokazała im stare zdjęcia i jak razem piekli szarlotkę. Ale też o tym, że tęskniły za domem i za mną.
Wieczorem długo rozmawialiśmy całą rodziną. Mama przyznała się do błędów, a ja obiecałam lepiej przygotować dzieci na kolejną wizytę u babci.
Dziś wiem jedno: każda rodzina ma swoje konflikty i swoje sposoby na ich rozwiązywanie. Najważniejsze to słuchać siebie nawzajem i nie bać się przyznać do błędów.
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie winy, że wasze dzieci nie odnajdują się u dziadków? Jak znaleźć złoty środek między szacunkiem dla starszych a troską o własne dzieci?