Drogi, których nie wybrałem: O żalu, rodzinie i niespełnionych marzeniach
– Tato, czemu nigdy nie pojechaliśmy razem w góry? – zapytał mnie Michał, patrząc na mnie z wyrzutem, którego nie potrafiłem znieść. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. W jego oczach widziałem siebie sprzed lat – chłopca, który marzył o wielkich podróżach, a potem dorosłego mężczyznę, który pozwolił tym marzeniom umrzeć.
Zawsze wydawało mi się, że życie jest jak rozkład jazdy PKS-u: masz wyznaczone przystanki i jeśli się spóźnisz, autobus odjedzie bez ciebie. Kiedy miałem dwadzieścia lat, chciałem objechać Polskę autostopem. Potem pojawiła się praca w urzędzie miasta w Radomiu, ślub z Martą i narodziny Michała. Zamiast podróży były kredyty, rachunki i wieczne „może za rok”. Każda decyzja była jak cegła w murze, który sam wokół siebie budowałem.
Marta często powtarzała: – Jacek, nie możesz żyć tylko pracą. Michał cię potrzebuje. Ale ja byłem przekonany, że zapewniając rodzinie stabilność, robię to, co najlepsze. Nie widziałem wtedy, jak bardzo oddalam się od syna. Gdy miał dziesięć lat i zaproponował wspólny wyjazd pod namiot do Bieszczad, odpowiedziałem: – Może innym razem, synku. Teraz mam ważny projekt w pracy.
Dziś wiem, że ten projekt był tylko wymówką. Bałem się wyjść poza rutynę. Bałem się porażki – że nie będę dobrym ojcem w terenie, że nie poradzę sobie z organizacją wyjazdu. Wolałem zostać w bezpiecznym świecie obowiązków i przewidywalności.
Michał dorastał szybko. Coraz rzadziej pytał o wspólne wyjazdy. Zamiast tego zamykał się w swoim pokoju, słuchał muzyki i pisał wiersze. Marta próbowała nas zbliżyć:
– Może pojedziecie razem na rowery?
– Nie mam czasu – odpowiadałem.
Kiedy Michał miał siedemnaście lat, wyprowadził się do Warszawy na studia. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkich telefonów raz na dwa tygodnie. Czułem, jak tracę kontakt z własnym dzieckiem, ale nie wiedziałem już, jak to naprawić.
Teraz siedzimy naprzeciwko siebie po latach milczenia. Michał przyjechał na Wszystkich Świętych odwiedzić grób matki – Marta zmarła nagle trzy lata temu na raka. Jej śmierć była dla mnie ciosem, który rozbił resztki mojej codzienności. Przez długi czas nie potrafiłem nawet rozmawiać z synem bez łez w oczach.
– Wiesz, tato… – Michał przerywa ciszę – Zawsze zazdrościłem kolegom, którzy jeździli z ojcami na Mazury albo w Tatry. Myślałem wtedy: może mój tata po prostu mnie nie lubi?
Te słowa bolą bardziej niż cokolwiek innego. Chciałem być dobrym ojcem, ale zabrakło mi odwagi i wyobraźni.
– Michał… Przepraszam cię. Bałem się… wszystkiego. Że coś pójdzie nie tak, że cię zawiodę.
Michał wzdycha ciężko.
– Może jeszcze nie jest za późno? – pyta cicho.
Patrzę na niego i widzę dorosłego mężczyznę, którego prawie nie znam. Ile jeszcze mamy czasu? Czy można odbudować coś, co przez lata było zaniedbywane?
Po śmierci Marty długo nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Praca już nie dawała satysfakcji – przeszedłem na wcześniejszą emeryturę i całe dnie spędzałem na przeglądaniu starych zdjęć i czytaniu przewodników turystycznych. Oglądałem programy o podróżach po Polsce i Europie – Bieszczady, Mazury, Tatry… Wszystko wydawało się tak bliskie i jednocześnie niedostępne.
Czasami spotykam się z sąsiadem z bloku obok – panem Zbyszkiem. On też żałuje niewykorzystanych szans:
– Jacek, człowiek myśli, że ma czas… A potem budzi się i wszystko już minęło.
Zastanawiam się często: co by było, gdybym kiedyś powiedział „tak” zamiast „może kiedyś”? Gdybym zabrał syna pod namiot albo chociaż na weekend do Krakowa? Czy byłbyśmy dziś bliżej siebie?
Michał kończy herbatę i wstaje od stołu.
– Muszę już jechać na pociąg.
Chciałbym go zatrzymać. Powiedzieć: „Zostań jeszcze” albo „Pojedźmy razem gdzieś”. Ale słowa grzęzną mi w gardle.
– Michał… Może spróbujemy jeszcze raz? Może pojedziemy razem w góry?
Patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę chcesz?
– Tak… Chcę spróbować być ojcem, którego zawsze potrzebowałeś.
Uśmiecha się lekko.
– To może za dwa tygodnie? Mam wolny weekend.
Kiwam głową i czuję łzy pod powiekami. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Kiedy zostaję sam w kuchni, patrzę przez okno na pustą ulicę i myślę o wszystkich drogach, których nie wybrałem. Czy można nadrobić stracony czas? Czy odwaga do zmian może przyjść nawet wtedy, gdy wydaje się już za późno?
A Wy? Czy żałujecie dróg, których nie wybraliście? Co byście powiedzieli komuś takiemu jak ja?