Powiedziałam Leonardowi o ciąży, a on zaproponował, aby nasza córka nosiła imię po jego zmarłej żonie
Słońce ledwie wzeszło, gdy zdecydowałam się powiedzieć Leonardowi o ciąży. Minęło już kilka tygodni od kiedy się dowiedzieliśmy, ale z powodu wszystkiego, co się wydarzyło, wydawało się to niewłaściwym momentem. Jednak, gdy dni zamieniały się w tygodnie, zdałam sobie sprawę, że „odpowiedni” moment może nigdy nie nadejść. Leonardo żył w stanie zawieszenia od wypadku, który zabrał nam Alicję. Byli zakochanymi ze szkoły średniej, pobrali się zaraz po studiach i planowali założyć rodzinę. A potem pewnego poranka wszystko się zmieniło.
Alicja wyszła na swój zwykły poranny bieg, rutyny, której nigdy nie opuszczała, nawet gdy pogoda była mniej niż sprzyjająca. Tego poranka jednak nie wróciła. Kierowca, którego tożsamość pozostała nieznana, potrącił ją i uciekł z miejsca zdarzenia. Karetka szybko dostarczyła ją do szpitala, ale była w śpiączce, a lekarze nie dawali nam wielkich nadziei.
Leonardo był zdruzgotany. Spędzał każdy dzień w szpitalu, rozmawiając z Alicją, puszczając jej ulubioną muzykę, a czasami po prostu siedząc w ciszy, trzymając ją za rękę. Obserwując go w jego czuwaniu, moje serce pękało z bólu za nim. A wśród całego tego smutku nosiłam ze sobą wiadomość, która, mam nadzieję, mogłaby przynieść choć odrobinę światła do naszego przyciemnionego życia.
Gdy w końcu zebrałam odwagę, by mu o tym powiedzieć, reakcja Leonarda nie była taka, jakiej się spodziewałam. Był moment niedowierzania, po którym przyszła fala emocji, która wydawała się go zalewać. Potem zrobił coś, co mnie zaskoczyło. Zasugerował, że jeśli dziecko będzie dziewczynką, powinniśmy nazwać ją Alicja, na cześć jego zmarłej żony.
Byłam zaskoczona. Myśl o nazywaniu naszego dziecka Alicją wydawała się ciężkim brzemieniem. To było jak próba zastąpienia jej, zadanie niemożliwe do wykonania. Jednak rozumiałam ból Leonarda i jego pragnienie, by pamięć o Alicji pozostała żywa. To była skomplikowana sytuacja, pełna mieszanych emocji i niepewnych wyników.
Dni zamieniały się w tygodnie, a wizyty Leonarda w szpitalu stawały się rzadsze. To było jakby powoli tracił nadzieję. Potem pewnego wieczoru przyszło wezwanie. Alicja zmarła, nigdy nie obudziwszy się ze śpiączki. To był druzgocący cios, który wydawał się gasić jakąkolwiek pozostałą nadzieję.
W tygodniach, które nastąpiły, Leonardo stał się bardziej wycofany. Pomysł nazwania naszej córki Alicją, który kiedyś wydawał się sposobem na uhonorowanie pamięci jego zmarłej żony, teraz wydawał się nie do pokonania przypomnieniem naszej straty. Nasz związek, niegdyś pełen miłości i oczekiwania na przyszłość, teraz wydawał się napięty i przyćmiony przez żałobę.
Gdy nasza córka przyszła na świat, nazwaliśmy ją Zuzanna. Była to decyzja, która nadeszła po wielu rozważaniach i bólu serca. Nazywanie jej Alicją wydawało się brzemieniem zbyt ciężkim dla jej małych ramion do uniesienia. Zamiast tego chcieliśmy dać jej imię, które było tylko jej, wolne od cieni przeszłości.
Jednak radość z przyjścia Zuzanny na świat była słodka-gorzka. Leonardo miał trudności z nawiązaniem z nią więzi, jego serce wciąż splątane w stracie Alicji. Nasz dom, kiedyś pełen marzeń o szczęśliwej przyszłości, teraz wydawał się pomnikiem tego, co mogło być.
W końcu tragedia, która zabrała nam Alicję, pozostawiła głębokie blizny, których czas nie był w stanie uleczyć. Leonardo i ja oddaliliśmy się od siebie, każdy zagubiony we własnym świecie żalu i co by było gdyby. Zuzanna dorastała, wiedząc o pierwszej miłości swojego ojca i cieniu, jaki rzucał na naszą rodzinę. Było to przypomnienie, że niektóre rany są zbyt głębokie, by je uleczyć, a niektóre straty zbyt wielkie, by je przezwyciężyć.