Wczoraj znów przyszły razem: moja mama i teściowa – ich błagania rozdzierają mi serce, a ja już dawno straciłam nadzieję na szczęście w tym małżeństwie

– Marto, proszę cię… – głos mojej mamy drżał, gdy ściskała moją dłoń przy kuchennym stole. – Nie rób tego. Pomyśl o dzieciach.

Obok niej siedziała teściowa, pani Halina, z oczami pełnymi łez i rozpaczy. – Piotr cię kocha, tylko… on nie umie tego okazać. Wszyscy mamy trudne chwile, ale rodzina jest najważniejsza.

Patrzyłam na nie obie, jakby były z innego świata. Ich słowa odbijały się ode mnie jak od ściany. W środku czułam pustkę i zmęczenie. Ile razy już słyszałam te same argumenty? Ile razy miałam jeszcze udawać, że wszystko jest w porządku?

Piotr wrócił późno, jak zwykle. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Przeszedł przez przedpokój, rzucił klucze na komodę i zamknął się w gabinecie. Od miesięcy rozmawialiśmy tylko o dzieciach, rachunkach i tym, co trzeba kupić do domu. O miłości nie było już mowy.

Pamiętam, jak kiedyś śmialiśmy się razem do łez. Jak Piotr potrafił mnie zaskoczyć drobnym gestem, jak potrafił słuchać. Ale to było dawno. Teraz każdy dzień był walką o przetrwanie – o to, żeby dzieci nie zauważyły, jak bardzo jesteśmy sobie obcy.

– Mamo, ja już nie mogę… – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Próbowałam wszystkiego. Rozmawiałam z nim, prosiłam o terapię. On nie chce nic zmieniać.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ale przecież przysięgałaś przed Bogiem! Małżeństwo to nie zabawa! Każdy ma kryzysy.

Teściowa pokiwała głową. – Może powinnaś być bardziej cierpliwa? Piotr ma teraz trudny okres w pracy…

Zacisnęłam pięści pod stołem. Czy tylko ja widzę, że to nie jest chwilowy kryzys? Że od lat jestem sama w tym związku? Że Piotr coraz częściej znika na całe wieczory, a ja nawet nie mam siły pytać gdzie był?

Dzieci spały już od dawna. W ich pokoju panował spokój, którego tak bardzo mi brakowało w sercu. Czasem siadałam przy ich łóżkach i patrzyłam na ich spokojne twarze, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czułam się tak bezpieczna.

Kiedy mama i teściowa wyszły, długo siedziałam w ciemności. W głowie dudniły mi ich słowa: „Dla dobra dzieci”, „Rodzina jest najważniejsza”, „Nie możesz się poddać”. Ale czy naprawdę mam poświęcić siebie dla iluzji szczęścia?

Następnego dnia Piotr znów wyszedł wcześnie rano. Zostawił mi kartkę na stole: „Zostawiłem pieniądze na zakupy”. Ani słowa więcej. Jakbyśmy byli współlokatorami, a nie małżeństwem.

W pracy ledwo mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Ania, zauważyła moje zaczerwienione oczy.

– Wszystko w porządku? – zapytała cicho.

Chciałam odpowiedzieć: „Tak, po prostu źle spałam”. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Nie wiem już, co robić – powiedziałam w końcu. – Wszyscy oczekują ode mnie, że będę walczyć o coś, co już dawno umarło.

Ania ujęła moją dłoń. – Masz prawo być szczęśliwa. Nikt nie powinien wymagać od ciebie życia w kłamstwie.

Te słowa dźwięczały mi w uszach przez cały dzień. Ale czy naprawdę mam prawo odejść? Zostawić dzieci bez pełnej rodziny? Zawalić świat mojej mamy i teściowej?

Wieczorem Piotr wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i długo milczał.

– Marta… – zaczął niepewnie. – Wiem, że ostatnio jest ciężko. Ale nie wiem już sam… Może rzeczywiście powinniśmy się rozstać?

Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć: „Dlaczego dopiero teraz?!” Ale tylko skinęłam głową.

– Nie chcę już dłużej udawać – powiedziałam cicho. – Dla dzieci lepiej będzie widzieć szczerych rodziców niż tych, którzy się nienawidzą.

Piotr spuścił wzrok. – Powiemy im razem?

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Myśli kłębiły się w głowie: co powiedzą ludzie? Jak zareagują dzieci? Czy poradzę sobie sama?

Rano zadzwoniła mama.

– Marta, przemyślałaś to? – zapytała z nadzieją w głosie.

– Tak, mamo. Rozstajemy się z Piotrem.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Zawiodłaś mnie – wyszeptała mama i rozłączyła się.

Łzy spływały mi po policzkach, ale czułam też ulgę. Po raz pierwszy od lat podjęłam decyzję dla siebie.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem przy dzieciach i spokojnie im wszystko wyjaśniliśmy. Płakały, ale obiecaliśmy im, że zawsze będziemy ich kochać.

Teraz siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę przez okno na ciemniejące niebo nad Warszawą. Wiem, że czeka mnie trudny czas. Ale czy naprawdę muszę poświęcać swoje życie dla cudzych oczekiwań? Czy szczęście moich dzieci zależy tylko od tego, czy ich rodzice są razem?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o coś tylko dlatego, że inni tego chcą?