Udowodnię, że dam radę sama – historia Ewy z Gdańska
– To udowodnię, że dam sobie radę bez niego. Kiedy Marek rzucił mi w twarz: „Ewa, ja bez ciebie przeżyję, ale ty beze mnie nie dasz rady”, poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Stałam w kuchni naszego mieszkania w Gdańsku, z rękami drżącymi tak bardzo, że ledwo mogłam utrzymać kubek z herbatą. Jego słowa dźwięczały mi w głowie jak wyrok. Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego tym kubkiem, ale tylko zacisnęłam zęby i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Zobaczysz – wyszeptałam. – Zobaczysz, Marek.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ciszą, która nagle stała się ogłuszająca. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej byłam pewna, że mamy wszystko: dwójkę dzieci, mieszkanie na kredyt, wspólne plany na wakacje nad Bałtykiem. Ale potem pojawiła się ona – Magda z jego pracy. Zaczęło się od niewinnych wiadomości na Messengerze, potem były późne powroty do domu i coraz więcej kłamstw. W końcu przyznał się do wszystkiego podczas jednej z tych kłótni, które zaczynają się od drobiazgów, a kończą łzami i krzykiem.
– Ewa, ja już nie mogę. Ty ciągle tylko dzieci, dom, rachunki… Ja chcę żyć! – wykrzyczał wtedy.
A ja? Ja chciałam tylko, żeby wrócił ten Marek sprzed lat. Ten, który potrafił mnie rozśmieszyć nawet w najgorszy dzień i który całował mnie w czoło przed snem.
Przez pierwsze tygodnie po jego odejściu byłam jak automat. Wstawałam rano, szykowałam śniadanie dla dzieci, odprowadzałam je do szkoły i przedszkola. Potem wracałam do pustego mieszkania i płakałam. Mama dzwoniła codziennie:
– Ewuniu, może przyjedziesz do nas na wieś? Odpoczniesz trochę…
Ale ja nie chciałam uciekać. Nie chciałam dać Markowi satysfakcji, że miał rację. Że nie dam sobie rady.
Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci już spały, a ja zostawałam sama z myślami. Przeglądałam stare zdjęcia na telefonie i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam za mało atrakcyjna? Za bardzo skupiona na dzieciach? Za mało spontaniczna?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Anka, moja przyjaciółka jeszcze ze studiów:
– Ewa, dość tego użalania się nad sobą! Chodź ze mną na jogę. Albo na kawę. Albo chociaż wyjdź z domu!
Nie miałam siły protestować. Poszłyśmy na kawę do małej kawiarni na Starym Mieście. Siedziałyśmy przy oknie i patrzyłyśmy na ludzi spieszących się gdzieś w deszczu.
– Wiesz co? – powiedziała Anka nagle. – Ty zawsze byłaś tą silną. To Marek był słaby. Ty go ciągnęłaś przez całe życie.
Zaskoczyła mnie tymi słowami. Przez chwilę poczułam coś na kształt dumy.
Wróciłam do domu i zaczęłam szukać pracy. Nie było łatwo – przez ostatnie lata pracowałam tylko dorywczo, bo Marek zarabiał więcej i to on był „głową rodziny”. Ale teraz musiałam być głową i sercem jednocześnie.
Pierwsze rozmowy kwalifikacyjne były katastrofą. Drżał mi głos, pociły się ręce. Ale z każdą kolejną było lepiej. W końcu dostałam pracę w biurze rachunkowym niedaleko domu. Nie była to praca marzeń, ale dawała mi poczucie niezależności.
Dzieci też przeżywały rozstanie po swojemu. Kuba zaczął mieć problemy w szkole, a Zosia coraz częściej płakała wieczorami.
– Mamo, kiedy tata wróci? – pytała cicho.
Przytulałam ją mocno i mówiłam:
– Nie wiem, kochanie. Ale jesteśmy razem i damy radę.
Czasem miałam ochotę zadzwonić do Marka i wykrzyczeć mu wszystko, co czuję. Ale powstrzymywałam się. Wiedziałam, że to nic nie da.
Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem pod sklepem spożywczym. Był z Magdą. Uśmiechnął się do mnie ironicznie:
– I co, Ewa? Jak sobie radzisz?
Spojrzałam mu prosto w oczy i odpowiedziałam spokojnie:
– Lepiej niż myślisz.
Nie wiem skąd wzięła się we mnie ta siła. Może po prostu miałam już dość bycia ofiarą.
Z czasem zaczęłam dostrzegać małe rzeczy, które sprawiały mi radość: śniadanie z dziećmi w niedzielny poranek, spacer po plaży w Brzeźnie, zapach świeżo upieczonego chleba z piekarni za rogiem.
Mama przyjechała kiedyś na weekend i patrząc na mnie powiedziała:
– Jestem z ciebie dumna.
A ja po raz pierwszy od dawna poczułam dumę z samej siebie.
Nie było łatwo. Były dni, kiedy miałam ochotę się poddać. Ale każdego ranka powtarzałam sobie: „Udowodnię mu – i sobie – że dam radę.”
Dziś wiem jedno: nie jestem już tą samą Ewą co kiedyś. Jestem silniejsza. I choć czasem jeszcze boli, wiem, że zasługuję na szczęście.
Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy można nauczyć się być szczęśliwym w pojedynkę? Może właśnie wtedy zaczynamy naprawdę żyć…