To się po prostu stało: Ożeniłem się nie z miłości, lecz z konieczności. Okazało się, że Ewa była w ciąży – nasze życie toczyło się dalej, choć żadne z nas tego nie chciało

– Michał, musisz wziąć odpowiedzialność. Tak po prostu nie można zostawić dziewczyny z dzieckiem! – głos mojego ojca odbijał się echem w mojej głowie, choć minęło już kilka godzin od tej rozmowy. Siedziałem na ławce przed blokiem na warszawskim Ursynowie, patrząc bezmyślnie na bawiące się dzieci. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo jedno zdanie może zmienić całe życie.

Ewa zadzwoniła do mnie pewnego marcowego popołudnia. Jej głos był cichy, drżący. – Michał… musimy porozmawiać. Jestem w ciąży. – Przez chwilę myślałem, że to żart. Przecież widzieliśmy się ostatni raz ponad dwa miesiące temu, a nasza znajomość była raczej przelotna – kilka spotkań, trochę śmiechu, żadnych deklaracji. Ale to nie był żart.

Kiedy powiedziałem o wszystkim rodzicom, mama zaczęła płakać. Ojciec natomiast od razu przeszedł do rzeczy: – Musisz się ożenić. Tak trzeba. Co ludzie powiedzą? Co będzie z dzieckiem? – Wtedy poczułem się jak pionek w grze, której zasad nawet nie znałem.

Spotkałem się z Ewą w kawiarni na Mokotowie. Siedziała przy oknie, bawiąc się nerwowo łyżeczką. – Nie chcę cię zmuszać – powiedziała cicho. – Ale moi rodzice już wiedzą. Tata jest wściekły. Mama płacze od rana. – Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. Nie było między nami ani czułości, ani złości – tylko pustka i strach.

Ślub odbył się w maju, w małym kościele na Pradze. Było duszno, pachniało liliami i nerwami. Ewa miała na sobie prostą sukienkę, ja garnitur pożyczony od kuzyna. Rodziny siedziały po przeciwnych stronach kościoła, wymieniając spojrzenia pełne wyrzutów i niespełnionych oczekiwań.

Pierwsze miesiące wspólnego życia były jak chodzenie po cienkim lodzie. Wynajęliśmy kawalerkę na Bródnie – dwa pokoje, kuchnia z oknem na śmietnik i łazienka, która wiecznie przeciekała. Ewa była coraz bardziej zamknięta w sobie, ja coraz częściej wracałem późno z pracy, byle tylko nie musieć rozmawiać.

– Michał, możesz choć raz wrócić wcześniej? – zapytała pewnego wieczoru, kiedy wszedłem do domu po dwunastej.
– Pracuję! Ktoś musi zarabiać na to wszystko! – wybuchłem, choć wiedziałem, że to nie jej wina.
– Ja też pracowałam… zanim zaszłam w ciążę – odpowiedziała cicho i wyszła do drugiego pokoju.

Kiedy urodziła się Zosia, przez chwilę wydawało mi się, że coś się zmieni. Patrzyłem na maleńką twarz córki i czułem coś na kształt dumy i strachu jednocześnie. Ale między mną a Ewą narastał mur milczenia.

Rodzice przyjeżdżali rzadko. Mama zawsze przynosiła słoiki i próbowała rozmawiać o pogodzie. Ojciec patrzył na mnie z wyrzutem: – Mężczyzna powinien dbać o rodzinę. Nie widzę tego u ciebie, Michał.

Ewa coraz częściej płakała nocami. Zosia płakała razem z nią. Ja leżałem obok i udawałem, że śpię.

Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem Ewę siedzącą przy stole z listem w ręku.
– To od mojej mamy – powiedziała bez emocji. – Pisze, że powinniśmy spróbować terapii małżeńskiej.
– A ty co o tym myślisz?
– Myślę… że nie kochamy się nawzajem i nigdy nie pokochamy.

Nie odpowiedziałem nic. Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa, choć rzuciłem palenie lata temu.

Z czasem nasze życie zamieniło się w rutynę: praca, dom, dziecko, milczenie. Zosia rosła szybko, a ja coraz częściej łapałem się na tym, że zazdroszczę kolegom wolności i beztroski.

Pewnego wieczoru Ewa powiedziała: – Michał, chcę rozwodu.
Nie protestowałem. Nie było już o co walczyć.

Rozwód przebiegł spokojnie. Zosia została z Ewą, ja płaciłem alimenty i widywałem córkę co drugi weekend. Nasze rozmowy ograniczały się do krótkich wiadomości o zdrowiu dziecka i terminach spotkań.

Czasami siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co mogło być inaczej.

Czy gdybyśmy byli odważniejsi i nie ulegli presji rodziny, nasze życie wyglądałoby dziś lepiej? Czy można być szczęśliwym tylko dlatego, że tak wypada? A może czasem trzeba po prostu pozwolić sobie na własne błędy?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy warto poświęcać siebie dla innych – nawet jeśli oznacza to życie bez miłości?