Sramota w wieku trzydziestu lat: Dlaczego mama nie pozwala mi kochać?

– Marta, nie zamierzasz chyba znowu wychodzić z tym Pawłem? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po kawie, a jej spojrzenie paliło mnie w plecy. – Mamo, proszę cię… – zaczęłam cicho, ale już wiedziałam, że to nie ma sensu. – On nie jest dla ciebie. Zobaczysz, jeszcze będziesz mi dziękować – dodała z tą swoją pewnością, która zawsze sprawiała, że czułam się jak dziecko.

Mam trzydzieści lat i wciąż mieszkam z rodzicami na warszawskim Mokotowie. Każdego ranka budzi mnie zapach kawy i dźwięk radia w kuchni. Każdego wieczoru wracam do mieszkania, które od lat nie jest już moim azylem, tylko klatką. Mama mówi, że to dla mojego dobra. Że życie jest trudne, a ona chce mnie ochronić przed rozczarowaniem. Ale ja wiem, że to nieprawda. Ona po prostu nie umie mnie puścić.

Paweł pojawił się w moim życiu dwa lata temu. Poznaliśmy się na kursie fotografii. Był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam – spokojny, czuły, z poczuciem humoru i ogromną cierpliwością. Od początku wiedziałam, że to ktoś wyjątkowy. Ale dla mamy Paweł był tylko „tym chłopakiem z Pragi”, bez stałej pracy i z rozwiedzionymi rodzicami. – Marta, ty zasługujesz na kogoś lepszego – powtarzała mi niemal codziennie.

Próbowałam tłumaczyć jej, że Paweł pracuje jako freelancer i zarabia więcej niż wielu jej znajomych z urzędu. Że jest dobry i troskliwy. Ale ona widziała tylko to, co chciała widzieć: zagrożenie dla naszego „idealnego” rodzinnego układu.

Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy przy stole: ja, mama i tata. Tata milczał, czytając gazetę lub udając, że nie słyszy naszych rozmów. Mama zadawała pytania: – A gdzie byłeś dziś z Pawłem? A co on robi? A czy on w ogóle myśli o przyszłości? – Każde pytanie było jak szpilka wbijana w moje poczucie własnej wartości.

Pewnego dnia Paweł zaproponował mi wspólne mieszkanie. – Marta, czas na nasz krok do przodu – powiedział cicho, patrząc mi w oczy. Poczułam wtedy coś dziwnego: radość zmieszaną z przerażeniem. Wiedziałam, że jeśli powiem mamie o tej propozycji, wybuchnie burza.

Nie pomyliłam się.

– Chcesz mnie zostawić samą? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? – krzyczała mama, kiedy powiedziałam jej o planach wyprowadzki. – Przecież on cię zostawi! Zostaniesz sama jak ta twoja koleżanka Anka! – Jej słowa bolały bardziej niż jakiekolwiek uderzenie.

Tata próbował mnie bronić: – Zosiu, daj jej żyć po swojemu…

– Ty się nie wtrącaj! – ucięła go ostro mama.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam łzy w oczach taty. I wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy wstyd. Wstyd za to, że mając trzydzieści lat nie potrafię postawić granicy. Że pozwalam mamie decydować o moim życiu.

Zaczęłam unikać Pawła. Nie odbierałam telefonów, odwoływałam spotkania. Bałam się konfrontacji z mamą bardziej niż samotności. Paweł przyszedł pod mój blok pewnego wieczoru.

– Marta, co się dzieje? Przecież mówiłaś, że chcesz być ze mną…

Patrzyłam na niego i nie potrafiłam wydusić słowa. Widziałam ból w jego oczach.

– Twoja mama nie jest tobą – powiedział cicho. – Ale jeśli pozwolisz jej decydować za siebie… stracisz coś ważniejszego niż jej aprobatę.

Wróciłam do mieszkania i zamknęłam się w łazience. Płakałam długo i głośno. W lustrze zobaczyłam kobietę zagubioną i przestraszoną. Kobietę, która nie umie być dorosła.

Następnego dnia mama udawała, że nic się nie stało. Zrobiła mi śniadanie i zapytała: – Chcesz jeszcze kawy?

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z domu bez słowa.

Przez kilka dni spałam u koleżanki. Myślałam o tym wszystkim: o Pawle, o mamie, o sobie sprzed lat – tej dziewczynce, która zawsze chciała być grzeczna i spełniać oczekiwania innych.

W końcu zadzwoniłam do Pawła.

– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedziałam drżącym głosem.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Powiślu. Paweł uśmiechnął się do mnie tak ciepło jak zawsze.

– Nie musisz być idealna dla nikogo poza sobą – powiedział.

Wróciłam do domu po swoje rzeczy. Mama płakała i błagała mnie, żebym została.

– Mamo… muszę spróbować żyć po swojemu – powiedziałam cicho.

Nie wiem, co będzie dalej. Boję się przyszłości i tego, czy dam radę być szczęśliwa bez aprobaty mamy. Ale wiem jedno: jeśli nie spróbuję teraz… już nigdy nie będę miała odwagi.

Czy naprawdę jesteśmy winni naszym rodzicom własne szczęście? Czy można być dorosłym bez poczucia winy wobec tych, którzy nas wychowali?