Przez lata pomagałam Ewie ratować jej małżeństwo. Dopiero gdy sama miałam kryzys, odkryłam, że to ona była kochanką mojego męża…
– Nie płacz, Anka. On cię kocha, tylko się pogubił – szeptała Ewa, obejmując mnie w kuchni, gdy po raz kolejny wróciłam do domu zapłakana po kłótni z Pawłem. Jej ramiona były wtedy moją ostoją. Wierzyłam jej bezgranicznie. Przecież była moją najlepszą przyjaciółką od czasów studiów, znałyśmy się jak łyse konie. To ona trzymała mnie za rękę, gdy umarła moja mama. To ona pomagała mi przejść przez poronienie, kiedy wydawało mi się, że nie dam rady już nigdy się uśmiechnąć.
Ewa była dla mnie jak siostra. Zawsze powtarzała: „Rodzina to najważniejsze, Anka. Walcz o nią”. Sama miała trudne małżeństwo z Markiem – wiecznie nieobecnym informatykiem, który potrafił zniknąć na całe weekendy pod pretekstem pracy. Ile razy siedziałyśmy razem do późna, analizując jej SMS-y i próbując rozgryźć, czy Marek ją zdradza? Ile razy powtarzałam jej: „Nie poddawaj się, Ewa. Może on po prostu nie umie okazywać uczuć”? Byłam jej powierniczką i terapeutką.
Aż do tamtego dnia.
Był listopad. Paweł wrócił późno z pracy, a ja czułam, że coś jest nie tak. Ostatnio coraz częściej się oddalał, zamykał w sobie. Kiedy próbowałam rozmawiać, odbijał piłeczkę: „Znowu zaczynasz? Daj mi spokój”.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku z kubkiem herbaty i zaczęłam przeglądać jego telefon. Nigdy tego nie robiłam wcześniej – ufałam mu. Ale tym razem coś mnie tknęło. Znalazłam wiadomości od „E.”. Serce mi zamarło. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać jutra”, „Kocham cię”.
Nie mogłam uwierzyć. Może to inna Ewa? Może Edyta? Ela? Ale potem zobaczyłam zdjęcie – selfie Ewy z naszego ostatniego wspólnego wyjazdu nad morze. Uśmiechała się do obiektywu, a w tle był Paweł.
Zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
Następnego dnia zadzwoniłam do Ewy.
– Musimy pogadać – powiedziałam drżącym głosem.
– Jasne, co się stało? – zapytała beztrosko.
– Przyjdź do mnie po pracy.
Przyszła z butelką wina i uśmiechem na twarzy.
– Co jest? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – rzuciła żartobliwie.
– Zdradzasz mnie z Pawłem? – wypaliłam bez ogródek.
Zbladła natychmiast. Przez chwilę patrzyła na mnie pustym wzrokiem.
– Anka… ja…
– Od kiedy? – głos mi się załamał.
– To nie tak… To się po prostu stało…
– OD KIEDY?!
– Dwa lata…
Dwa lata. Dwa lata żyłam w kłamstwie. Dwa lata radziłam jej, jak ratować jej małżeństwo, podczas gdy ona rozbijała moje.
Wybiegłam z mieszkania. Nie pamiętam nawet, jak dotarłam do parku. Siedziałam na ławce i płakałam jak dziecko. Czułam się jak idiotka. Jak mogłam być tak ślepa?
Przez kolejne dni Paweł próbował ze mną rozmawiać.
– Anka, to był błąd… Ja cię kocham…
– Błąd?! DWA LATA?!
Nie chciałam go słuchać. Nie chciałam widzieć jego twarzy.
Ewa pisała do mnie codziennie:
„Przepraszam”.
„Nie chciałam cię skrzywdzić”.
„To wszystko wymknęło się spod kontroli”.
Nie odpisywałam.
Marek zadzwonił do mnie tydzień później.
– Wiem już wszystko – powiedział cicho. – Ewa mi powiedziała. Wyprowadziła się.
– Przepraszam…
– To nie twoja wina.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Ludzie pytali: „Co się stało?”, a ja tylko wzruszałam ramionami. Nie miałam siły tłumaczyć.
Najgorsze były wieczory. Siedziałam sama w pustym mieszkaniu i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam złą żoną? Złą przyjaciółką?
Mama Pawła zadzwoniła pewnego dnia:
– Aniu, Paweł jest załamany…
– Ja też jestem załamana – odpowiedziałam chłodno.
Wszyscy mieli dla mnie rady:
„Wyjedź na weekend”.
„Zmień fryzurę”.
„Znajdź sobie nowe hobby”.
Ale nikt nie rozumiał tego bólu. Tego poczucia upokorzenia i zdrady przez dwie najbliższe osoby.
Po miesiącu Ewa przyszła pod moje drzwi.
– Proszę cię… Pozwól mi wyjaśnić…
Otworzyłam tylko dlatego, że chciałam usłyszeć prawdę.
– Dlaczego? – zapytałam cicho.
– Byłam nieszczęśliwa z Markiem… Paweł był dla mnie wsparciem… Najpierw tylko rozmawialiśmy… Potem… sama nie wiem kiedy to się stało…
– A ja? Ja byłam twoją przyjaciółką!
– Wiem… Przepraszam…
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. Widziałam łzy w jej oczach, ale nie czułam już współczucia. Czułam pustkę.
Paweł wyprowadził się miesiąc później. Zostawił mi mieszkanie i psa. Próbował jeszcze wracać, pisać listy, ale nie potrafiłam mu wybaczyć.
Minął rok. Nadal boli. Nadal budzę się czasem w środku nocy i pytam siebie: czy można jeszcze zaufać komukolwiek? Czy przyjaźń i miłość naprawdę istnieją, czy to tylko piękne słowa?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy po takiej zdradzie można jeszcze kiedyś zaufać drugiemu człowiekowi?