Nie spiesz się za mąż, Emilia: Ucieczka spod jarzma rodziny narzeczonego

— Emilia, czy możesz zrobić jeszcze kawę dla taty? — głos pani Zofii, matki mojego narzeczonego, rozbrzmiał w kuchni z taką stanowczością, że aż zadrżała mi ręka trzymająca patelnię. Smażyłam właśnie naleśniki dla Pawła, mojego narzeczonego, bo tak lubił zaczynać dzień. Ale to nie był mój dzień. To był dzień Zofii, dzień Pawła, dzień ich rodziny. Ja byłam tylko dodatkiem.

— Oczywiście — odpowiedziałam cicho i sięgnęłam po filiżankę. W lustrze nad kuchenką zobaczyłam swoje odbicie: podkrążone oczy, włosy związane w niedbały koczek, twarz bez wyrazu. Kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie?

W salonie panował gwar. Paweł rozmawiał z ojcem o nowym samochodzie, a jego siostra, Marta, przeglądała katalogi ślubne i co chwilę rzucała mi uwagi:

— Emilia, pamiętaj, że nasza rodzina zawsze miała wesela w Hotelu Polonia. Nie wyobrażam sobie inaczej.

— Tak, oczywiście — powtarzałam jak automat.

Wszystko było już zaplanowane. Nawet mój bukiet miał być z białych róż, bo „tak wypada”. Czułam się jak aktorka w przedstawieniu, do którego nie napisałam scenariusza.

Wieczorem, kiedy wróciliśmy do naszego mieszkania, Paweł rzucił kurtkę na krzesło i spojrzał na mnie z irytacją:

— Czemu byłaś taka cicha? Mama się martwi, że nie angażujesz się w przygotowania.

— Może dlatego, że nikt mnie o nic nie pyta? — wyrwało mi się. — Wszystko już ustaliliście beze mnie.

Paweł wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. Oni chcą dobrze. Po prostu musisz się dostosować.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. „Musisz się dostosować” — powtarzały mi w głowie jak mantra przez całą noc. Czy naprawdę muszę?

Następnego dnia zadzwoniła moja mama.

— Emilko, wszystko w porządku? Dawno się nie odzywałaś.

Chciałam powiedzieć jej prawdę, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego skłamałam:

— Tak, wszystko dobrze. Dużo przygotowań.

Ale mama znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

— Pamiętaj, że to twoje życie. Nie pozwól nikomu decydować za ciebie.

Po tej rozmowie długo siedziałam na łóżku, patrząc w okno na szare niebo Warszawy. Czy naprawdę chcę tak żyć? Czy jestem gotowa poświęcić siebie dla świętego spokoju?

Kolejne dni były coraz trudniejsze. Zofia dzwoniła codziennie z nowymi instrukcjami: lista gości, menu, dekoracje. Paweł coraz częściej powtarzał:

— Moja mama wie najlepiej.

Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że stoję w białej sukni na środku sali pełnej obcych ludzi i nie mogę krzyknąć ani słowa.

Pewnego ranka obudziłam się z uczuciem duszności. Wstałam i spojrzałam na Pawła śpiącego obok. Przez chwilę próbowałam sobie przypomnieć, za co go pokochałam. Był kiedyś czuły i troskliwy. Ale teraz widziałam tylko kogoś, kto pozwala swojej rodzinie decydować o moim życiu.

Tego dnia postanowiłam porozmawiać z nim szczerze.

— Paweł, czy ty naprawdę chcesz tego ślubu? — zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Oczywiście! Przecież wszystko już ustalone.

— Ale czy ty chcesz mnie? Czy tylko chcesz mieć żonę taką, jaką chce twoja mama?

Zamilkł na chwilę.

— Emilia, nie komplikuj. Wszystko będzie dobrze. Po ślubie się przyzwyczaisz.

Te słowa były jak zimny prysznic. „Po ślubie się przyzwyczaisz” — czy naprawdę tego chcę?

Wieczorem zadzwoniła Marta.

— Emilia, mama mówiła, że jesteś jakaś dziwna ostatnio. Co się dzieje?

— Nic — odpowiedziałam mechanicznie.

— Pamiętaj, że Paweł zasługuje na kogoś lojalnego i oddanego rodzinie — dodała z naciskiem.

Po tej rozmowie poczułam się jeszcze gorzej. Czy naprawdę jestem nielojalna tylko dlatego, że chcę decydować o własnym życiu?

Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z mieszkania zanim Paweł się obudził. Pojechałam do mamy do Łodzi. W pociągu płakałam całą drogę — ze strachu i ulgi jednocześnie.

Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Usiadłyśmy razem przy stole i długo milczałyśmy.

— Emilko — powiedziała w końcu — czasem trzeba uciec, żeby móc wrócić do siebie.

Przez kolejne dni powoli odzyskiwałam oddech. Zaczęłam spacerować po parku, czytać książki i rozmawiać z mamą o wszystkim tym, czego bałam się powiedzieć Pawłowi czy jego rodzinie.

Paweł dzwonił codziennie. Najpierw błagał o powrót, potem groził, że „wszyscy będą zawiedzeni”. W końcu przestał dzwonić.

Zofia napisała mi wiadomość: „Zniszczyłaś naszą rodzinę”.

Ale ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam się wolna.

Dziś wiem, że czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „nie” nawet wtedy, gdy wszyscy oczekują od ciebie „tak”. Że życie nie jest po to, by spełniać cudze marzenia kosztem własnych pragnień.

Czy warto było uciec? Czy miałam prawo wybrać siebie zamiast ich oczekiwań? A może powinnam była zostać i próbować walczyć o swoje miejsce w tej rodzinie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?