„Mąż kupił dwa kawalerki – jedną dla swojej matki. O moich marzeniach zapomniał. Czy to ja jestem naiwna?”

– Co to znaczy, że już wszystko załatwione? – zapytałam Piotra, czując jak serce wali mi w piersi. Stał w kuchni, opierając się o blat, z tym swoim spokojnym wyrazem twarzy, który zawsze mnie uspokajał. Tym razem jednak czułam tylko narastający niepokój.

– Kochanie, nie denerwuj się. To była najlepsza opcja – powiedział, unikając mojego wzroku.

W jednej chwili cały świat stanął mi przed oczami. Przez pięć lat odkładaliśmy każdy grosz. Rezygnowałam z nowych butów, z wakacji nad morzem, nawet z kawy na mieście. Wszystko po to, by mieć kiedyś własny kąt – dwupokojowe mieszkanie, o którym marzyłam od dziecka. Z jasną kuchnią, w której będę piec szarlotkę dla naszych dzieci. Z salonem pełnym światła i ciepła. Z łazienką, w której zmieszczę wannę i półki na kosmetyki.

A teraz? Piotr właśnie mi oznajmił, że kupił dwa kawalerki. Jedną dla nas. Drugą – dla swojej matki.

– Dla mamy? – powtórzyłam głucho.

– No tak… Wiesz, mama jest już sama. Po śmierci taty ciężko jej się odnaleźć. Zawsze mówiła, że boi się mieszkać daleko od nas…

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przecież rozmawialiśmy o tym setki razy! Zawsze powtarzał, że najpierw zadbamy o siebie, a potem pomyślimy o innych. Czyli o niej.

– Ale… przecież mieliśmy kupić coś razem! – głos mi się załamał.

Piotr westchnął ciężko.

– Nie było innej opcji. Dwupokojowe mieszkania są teraz za drogie. A tak… mamy dwa osobne lokale. Mama będzie blisko, ale nie razem z nami. To praktyczne.

Praktyczne? Dla kogo? Dla niego? Dla jego matki? A ja?

Wyszłam na balkon, żeby nie wybuchnąć płaczem przy nim. Wciągnęłam głęboko powietrze i próbowałam zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Przecież to miał być nasz wspólny dom! Nasza przestrzeń! A teraz będziemy się cisnąć w kawalerce – jednym pokoju z aneksem kuchennym i mikroskopijną łazienką.

Wieczorem zadzwoniła jego mama.

– Kasiu, Piotruś mówił mi już o mieszkaniu! Jak się cieszę! Będziemy tak blisko siebie… Wreszcie nie będę sama wieczorami.

Jej głos był pełen radości i wzruszenia. Poczułam się podle – jakbym była egoistką tylko dlatego, że chciałam mieć coś swojego.

Przez kolejne dni Piotr unikał rozmowy na ten temat. Udawał, że wszystko jest w porządku. Ja natomiast nie mogłam spać po nocach. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego nie powiedział mi wcześniej?

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.

– Piotrze, czuję się zdradzona – powiedziałam cicho. – To miała być nasza decyzja. Nasze życie.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Kasiu… Przepraszam. Ale musiałem podjąć decyzję szybko. Mama była załamana po pogrzebie taty… Nie chciałem jej zostawiać samej.

– A mnie zostawiłeś samej z moimi marzeniami – odpowiedziałam gorzko.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach cień wątpliwości. Może dotarło do niego, jak bardzo mnie zranił?

Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się psuć. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem. Piotr coraz częściej znikał u matki – pomagał jej urządzać nowe mieszkanie, naprawiał kran, montował półki. Ja siedziałam sama w naszej kawalerce i patrzyłam na puste ściany.

Czułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie miały znaczenia. Jakby wszystko było ważniejsze ode mnie – jego matka, jej samotność, jej wygoda.

Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Teściowa była zachwycona nową sytuacją – codziennie przynosiła nam ciasto albo obiad „żebyście nie musieli gotować”. Piotr był wdzięczny i dumny z siebie. Ja natomiast czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.

Pewnego dnia odwiedziła mnie moja mama.

– Kasiu… Co się dzieje? Wyglądasz na nieszczęśliwą – zapytała troskliwie.

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się jak dziecko.

– Mamo… Ja już nie wiem, czy to jest jeszcze mój dom…

Mama przytuliła mnie mocno.

– Musisz walczyć o siebie, córeczko. Twoje marzenia też są ważne.

Te słowa dały mi do myślenia. Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z Piotrem o naszych planach na przyszłość – o dzieciach, o większym mieszkaniu, o wspólnych celach. Za każdym razem słyszałam tylko: „Zobaczymy”, „Na razie jest dobrze”, „Mama potrzebuje naszej pomocy”.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem ostatnia w tej rodzinie? Czy moje potrzeby zawsze będą mniej ważne niż potrzeby innych?

Dziś siedzę przy oknie naszej kawalerki i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się: czy można budować szczęście na cudzych decyzjach? Czy powinnam była głośniej walczyć o swoje marzenia? A może po prostu jestem naiwna?