Kiedy miłość staje się rachunkiem: Moje dziesięć lat w cieniu małżeństwa z Piotrem
– Znowu nie zapłaciłaś za prąd, Aniu? – głos Piotra przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, dłonie miałam mokre od naczyń, ale serce jeszcze bardziej od łez, które zbierały się pod powiekami. – Przecież mówiłem, żebyś pilnowała rachunków! – dodał, nie patrząc mi w oczy.
Chciałam odpowiedzieć spokojnie, ale w środku już dawno przestałam być spokojna. – Piotrze, przecież ustaliliśmy, że ja płacę za prąd, ty za gaz. Przyszedł rachunek za gaz i też leży nieopłacony. Może po prostu… – urwałam, bo wiedziałam, że zaraz wybuchnie.
– Zawsze masz wymówkę! – krzyknął. – Gdybyś mniej wydawała na te swoje głupoty, nie byłoby problemu!
Głupoty. Tak nazywał moje książki, kawę z przyjaciółką raz w miesiącu, krem do twarzy. Wszystko, co nie było rachunkiem lub jedzeniem z dyskontu, było głupotą. Dziesięć lat temu Piotr był inny. Potrafił przynieść mi kwiaty bez okazji, śmialiśmy się do łez z byle czego i planowaliśmy wspólne życie z nadzieją. Teraz nasze życie to lista wydatków na lodówce i ciche wojny o każdy grosz.
Pamiętam dzień naszego ślubu jak przez mgłę. Byłam szczęśliwa, on był szczęśliwy. Rodzice płakali ze wzruszenia. Wszyscy mówili: „Pasujecie do siebie idealnie”. Może wtedy rzeczywiście pasowaliśmy. Może wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak bardzo pieniądze potrafią zatruć miłość.
Zaczęło się niewinnie. Najpierw wspólne konto, potem kredyt na mieszkanie w bloku na Ursynowie. Piotr dostał awans w pracy, ja wróciłam do szkoły jako nauczycielka polskiego. Nie zarabiałam dużo, ale kochałam swoją pracę. On coraz częściej zostawał po godzinach, wracał zmęczony i rozdrażniony. Z czasem rozmowy o uczuciach zamieniły się w rozmowy o ratach i wydatkach.
– Musimy zacisnąć pasa – mówił co miesiąc. – Nie stać nas na wakacje w tym roku.
Nie protestowałam. Rozumiałam. Ale kiedy po raz kolejny odmówił mi wyjazdu nad morze z moją siostrą i jej rodziną, poczułam się jak więzień własnego życia.
Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy w salonie, każdy z telefonem w ręku. On przeglądał Allegro i porównywał ceny elektroniki, ja czytałam fora dla kobiet w kryzysie małżeńskim. Czasem próbowałam zacząć rozmowę:
– Pamiętasz naszą pierwszą randkę?
– Aniu, nie teraz – odpowiadał bez podnoszenia wzroku.
Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet kiedy byliśmy razem w jednym pokoju, dzieliła nas niewidzialna ściana zbudowana z faktur i pretensji.
Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z drogiej restauracji. Nie byłam tam z nim od lat. Zapytałam:
– Byłeś gdzieś ostatnio na obiedzie?
– Służbowo – odpowiedział szybko.
Nie wierzyłam mu. W głowie zaczęły rodzić się podejrzenia. Czy to możliwe, że Piotr ma kogoś? A może po prostu szuka ucieczki od tej szarej codzienności tak samo jak ja?
Zaczęliśmy się mijać jak obcy ludzie. W weekendy on wychodził na rower z kolegami albo zamykał się w garażu przy aucie. Ja chodziłam na długie spacery po Kabatach, czasem płakałam na ławce pod blokiem.
Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę:
– Piotrze, czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał pytania.
– O co ci chodzi? Przecież jesteśmy razem, mamy mieszkanie, wszystko działa.
– Ale czy jesteśmy szczęśliwi?
Wzruszył ramionami.
– Szczęście to luksus. Teraz trzeba myśleć o przyszłości.
Zrozumiałam wtedy, że dla niego miłość stała się rachunkiem do zapłacenia. Że już nie jestem partnerką, tylko współlokatorką do dzielenia kosztów życia.
Zaczęłam rozmawiać z mamą. Ona przeszła przez podobny kryzys z tatą dwadzieścia lat temu.
– Aniu, jeśli czujesz się nieszczęśliwa, musisz coś zmienić – powiedziała cicho przez telefon.
Ale co? Rozwód? Samotność? Strach przed tym paraliżował mnie bardziej niż codzienne kłótnie o pieniądze.
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i usiadłam przy kuchennym stole. Spojrzałam na stos rachunków i poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Czy naprawdę tak miało wyglądać moje życie? Czy naprawdę wszystko sprowadza się do pieniędzy?
Następnego dnia po pracy poszłam do psychologa. Po raz pierwszy od lat powiedziałam głośno: „Nie jestem szczęśliwa”.
Zaczęłam walczyć o siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami bez tłumaczenia się Piotrowi z każdego wydanego grosza. On patrzył na mnie coraz bardziej obco.
W końcu usiedliśmy razem przy stole.
– Piotrze, musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
– O czym znowu?
– O nas. O tym, czy jeszcze jest sens dalej razem być.
Milczał długo.
– Nie wiem – odpowiedział w końcu. – Może lepiej byłoby osobno?
Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Dziesięć lat wspólnego życia rozpadło się w jednej chwili jak domek z kart.
Teraz mieszkam sama w kawalerce na Mokotowie. Czasem jest mi smutno, czasem czuję wolność jak nigdy wcześniej. Najtrudniejsze są wieczory, kiedy wracam do pustego mieszkania i pytam siebie: czy naprawdę wszystko musiało skończyć się przez pieniądze? Czy można było uratować miłość zanim zamieniła się w rachunek?
A wy? Czy też mieliście momenty, kiedy pieniądze przesłoniły wam to, co najważniejsze? Czy można jeszcze odbudować bliskość tam, gdzie została tylko lista wydatków?