Poród, który złamał mi serce: Kiedy mój mąż zranił mnie zamiast wesprzeć

— Przestań się tak mazgaić, Justyna! — głos Pawła przeszył ciszę szpitalnej sali jak zimny nóż. — Inne kobiety rodzą i nie robią z tego tragedii.

Leżałam na szpitalnym łóżku, zlana potem, z bólem rozrywającym moje ciało na strzępy. Położna próbowała mnie uspokoić, ale to jego słowa wbijały się we mnie mocniej niż skurcze. Zawsze myślałam, że ten dzień będzie najpiękniejszy w moim życiu. Że będziemy razem — ja i Paweł — trzymając się za ręce, czekając na naszego synka. Zamiast tego czułam się jak intruz we własnym porodzie.

— Paweł, proszę… — wyszeptałam, łapiąc go za dłoń. — Potrzebuję cię teraz.

Wyrwał rękę, jakby parzyła go moja skóra.

— Przestań robić sceny. Położne mają ważniejsze rzeczy na głowie niż twoje jęki.

Zacisnęłam powieki, próbując nie płakać. W głowie dudniło mi jedno pytanie: dlaczego on tak się zachowuje? Przecież zawsze był opanowany, czuły. Czy to ja się zmieniłam? Czy może on nigdy nie był tym, za kogo go uważałam?

Poród trwał jeszcze kilka godzin. Każdy skurcz był walką nie tylko z bólem fizycznym, ale i z narastającym poczuciem samotności. Kiedy w końcu usłyszałam pierwszy krzyk naszego synka, przez chwilę poczułam ulgę. Ale Paweł nawet nie spojrzał na mnie. Stał pod ścianą, z założonymi rękami, jakby czekał tylko na koniec tego przedstawienia.

Po wszystkim zostałam sama na sali poporodowej. Paweł wyszedł zadzwonić do swojej matki. Słyszałam przez drzwi jego głos:

— Tak, już po wszystkim. Justyna oczywiście robiła sceny… Nie, nie wiem, czy sobie poradzi. Zawsze była taka słaba.

Łzy spływały mi po policzkach. Chciałam krzyczeć, ale nie miałam siły. Patrzyłam na maleńkiego Antosia i obiecałam sobie jedno: nie pozwolę, żeby kiedykolwiek poczuł się tak samotny jak ja w tej chwili.

Wróciliśmy do domu po trzech dniach. Paweł był coraz bardziej nieobecny. Znikał na całe godziny pod pretekstem pracy. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o tym, co się stało w szpitalu, wzruszał ramionami:

— Przesadzasz. Każdy ma swoje problemy.

Zaczęłam wątpić w siebie. Może rzeczywiście jestem słaba? Może powinnam była być silniejsza? Ale każda kolejna noc spędzona przy płaczącym Antosiu utwierdzała mnie w przekonaniu, że jestem sama.

Moja mama próbowała mnie wspierać:

— Justynko, musisz z nim porozmawiać. Nie możesz tak żyć.

Ale jak rozmawiać z kimś, kto zamknął się w swoim świecie?

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła przez telefon:

— Nie wiem, czy to wszystko miało sens… Justyna jest inna niż kiedyś. Ciągle tylko narzeka.

Serce mi pękło. Poczułam się zdradzona — nie przez inną kobietę, ale przez brak wsparcia i czułości.

Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Trafiłam na forum dla młodych matek. Pisały tam kobiety takie jak ja — samotne w swoich małżeństwach, zagubione po porodzie. Jedna z nich napisała:

„Nie jesteś sama. Masz prawo czuć się źle i masz prawo oczekiwać wsparcia.”

Te słowa były dla mnie jak promień światła w ciemności.

Zaczęłam chodzić na terapię. Najpierw sama, potem udało mi się namówić Pawła na wspólne spotkanie. Był sceptyczny:

— To wszystko to bzdury dla słabych ludzi — powiedział na pierwszej sesji.

Ale terapeuta nie odpuszczał:

— Panie Pawle, czy wie pan, jak bardzo zranił pan swoją żonę?

Paweł milczał długo. W końcu powiedział cicho:

— Nie wiedziałem… Myślałem, że to jej fanaberie.

To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy zobaczyłam w jego oczach cień dawnego ciepła.

Terapia nie była łatwa. Musieliśmy rozmawiać o rzeczach bolesnych i niewygodnych. O jego lękach przed odpowiedzialnością, o moim poczuciu osamotnienia. Były dni, kiedy chciałam się poddać. Ale dla Antosia postanowiłam walczyć.

Minął rok od tamtego porodu. Nasze życie nie jest idealne — czasem kłócimy się o drobiazgi, czasem Paweł znów zamyka się w sobie. Ale nauczyliśmy się rozmawiać. Nauczyliśmy się prosić o pomoc i okazywać sobie wsparcie.

Czasem patrzę na Antosia i zastanawiam się: czy kiedyś będzie pamiętał ten trudny początek? Czy wybaczę sobie to poczucie winy i żalu?

Dziś wiem jedno: każda kobieta zasługuje na wsparcie podczas najważniejszych chwil swojego życia. A ja? Czy naprawdę mogę jeszcze zaufać komuś tak głęboko jak kiedyś? Czy wy też musieliście walczyć o swoje miejsce w rodzinie?