Nie potrafię już szanować męża – czy to moja wina?

– Znowu nie przyniosłeś żadnych pieniędzy? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni rachunek za prąd, a w mojej głowie kłębiły się myśli, których nigdy nie chciałam wypowiedzieć na głos.

Marek spuścił wzrok. – Byłem na rozmowie, ale… powiedzieli, że zadzwonią. – Jego głos był cichy, niemal nieobecny.

Patrzyłam na niego i czułam, jak narasta we mnie złość. To już trzeci rok, odkąd stracił pracę w hucie. Najpierw była pandemia, potem zwolnienia grupowe. Przez chwilę wierzyłam, że to tylko przejściowe. Ale minęły miesiące, potem lata. Ja – nauczycielka polskiego w podstawówce – dźwigałam na swoich barkach cały dom: rachunki, kredyt na mieszkanie, zajęcia dzieci, nawet zakupy spożywcze. Marek próbował różnych rzeczy: kursy komputerowe, praca na budowie, nawet rozwożenie pizzy. Ale zawsze coś nie wychodziło.

Wieczorem siedziałam przy stole z kubkiem herbaty i patrzyłam na nasze dzieci – Zosię i Antka – jak odrabiają lekcje. W ich oczach nie było jeszcze tego ciężaru, który czułam ja. Ale wiedziałam, że jeśli nic się nie zmieni, wkrótce i oni zaczną zadawać pytania.

– Mamo, a tata kiedy wróci do pracy? – zapytała Zosia pewnego dnia.

Zatkało mnie. Uśmiechnęłam się blado i pogłaskałam ją po głowie. – Tata się stara, kochanie.

Ale czy naprawdę się starał? Coraz częściej łapałam się na tym pytaniu. Kiedyś był dla mnie bohaterem – silny, zaradny, zawsze gotowy pomóc sąsiadom czy rodzinie. Teraz widziałam w nim cień tamtego mężczyzny. Siedział godzinami przed komputerem, przeglądał ogłoszenia o pracę, ale potem wracał do swoich seriali albo szedł na spacer z psem.

Moja mama powtarzała: – Facet bez pracy to nie facet. Musisz go zmotywować! Ale jak? Próbowałam rozmów, wsparcia, nawet krzyków i łez. Nic nie działało.

Pewnego wieczoru wybuchłam.

– Marek! Ile jeszcze będziesz siedział w domu? Ja już nie daję rady! Nie po to brałam ślub, żeby być jedyną osobą odpowiedzialną za wszystko!

Spojrzał na mnie z bólem w oczach. – Myślisz, że mi z tym dobrze? Że nie czuję się bezużyteczny?

Zamilkliśmy oboje. W powietrzu wisiała cisza cięższa niż kiedykolwiek wcześniej.

Zaczęłam unikać wspólnych wieczorów. Zamiast rozmawiać z Markiem, zaszywałam się w sypialni z książką albo dzwoniłam do przyjaciółki. On coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem spaceru z psem i wracał późno.

W pracy udawałam przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy jedna z nich zapytała: – A Marek już coś znalazł? – poczułam gulę w gardle i ledwo powstrzymałam łzy.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musiałam poprosić o pomoc moich rodziców. Pożyczyli nam pieniądze na ratę kredytu. Czułam się upokorzona.

– Może powinniście porozmawiać z psychologiem? – zaproponowała mama.

Początkowo oburzyłam się na samą myśl. Ale potem zaczęłam czytać fora internetowe i okazało się, że nie jestem sama. Wiele kobiet pisało o tym samym: o utracie szacunku do męża, o poczuciu osamotnienia i frustracji.

Pewnej nocy Marek przyszedł do mnie i powiedział:

– Wiem, że cię zawodzę. Ale ja naprawdę próbuję… Może powinienem wyjechać do Niemiec za pracą?

Zamarłam. Wyjazd oznaczałby rozłąkę na wiele miesięcy. Ale może to byłby jedyny sposób?

Rozmawialiśmy długo tej nocy. O strachu przed zmianą, o lęku przed samotnością i o tym, jak bardzo oboje jesteśmy zmęczeni tą sytuacją.

Nie wiem jeszcze, co zdecydujemy. Ale wiem jedno: jeśli nie odzyskam szacunku do Marka – i on do samego siebie – nasza rodzina się rozpadnie.

Czy można kochać kogoś i jednocześnie go nie szanować? Czy pieniądze naprawdę są ważniejsze od miłości? A może to ja jestem zbyt surowa?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy gdyby role się odwróciły, on też by mnie tak ocenił?” Co wy byście zrobili na moim miejscu?