„Nie jestem twoją służącą!” — Jak po 20 latach małżeństwa zrozumiałam, że zgubiłam siebie
— Co ty właściwie dziś zrobiłaś, poza siedzeniem w domu? — głos Andrzeja odbił się echem w kuchni, gdzie stałam z rękami zanurzonymi w pianie. Zamarłam. Woda była już zimna, a ja czułam, jak coś we mnie pęka. Odwróciłam się powoli, ścierając dłonie o fartuch.
— Przepraszam, że nie ugotowałam obiadu z trzech dań i nie wypolerowałam podłóg na błysk — odpowiedziałam cicho, choć w środku wrzało we mnie jak w czajniku. Andrzej nawet nie spojrzał w moją stronę. Przeszedł do salonu, rzucił torbę na kanapę i włączył telewizor. Znowu. Jak co dzień.
Przez dwadzieścia lat byłam Małgorzatą — żoną Andrzeja, matką Julki i Kacpra, córką pani Haliny z osiedla i synową pana Zbyszka. Byłam wszystkim dla wszystkich, tylko nie sobą. Kiedyś miałam marzenia: chciałam być nauczycielką polskiego, pisać wiersze, podróżować po Polsce pociągiem z plecakiem. Ale życie potoczyło się inaczej. Najpierw ciąża, potem ślub w pośpiechu, potem dom, kredyt, dzieci, praca na pół etatu w bibliotece miejskiej. A potem już tylko dom.
— Mamo, gdzie są moje dżinsy? — krzyknęła Julka z pokoju.
— W szafie, na półce! — odpowiedziałam automatycznie.
— Mamo! Kacper mnie bije! — rozległo się z drugiego pokoju.
— Kacper, zostaw siostrę! — westchnęłam ciężko i ruszyłam rozdzielać dzieci.
Wieczorem, kiedy wszyscy już spali, usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty. Wpatrywałam się w swoje odbicie w oknie. Kim ja jestem? Kobietą bez pasji, bez energii, bez własnego zdania? Przypomniałam sobie siebie sprzed lat — uśmiechniętą studentkę z długimi włosami i notesem pełnym wierszy. Gdzie ona się podziała?
Następnego dnia Andrzej wrócił późno. Pachniał perfumami, których nie znałam. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał z irytacją.
— Znowu nie ma kolacji?
— Zrób sobie sam — powiedziałam spokojnie. Nawet nie podniosłam głosu. On patrzył na mnie przez chwilę zdziwiony, jakby pierwszy raz widział człowieka.
— Co ci jest?
— Jestem zmęczona. I mam dość tego wszystkiego.
Nie odpowiedział. Wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Dzieci zauważyły zmianę. Julka przytuliła mnie wieczorem.
— Mamo, czemu płaczesz?
— Bo czasem mam wrażenie, że nikt mnie nie widzi.
Julka spojrzała na mnie poważnie.
— Ja cię widzę.
Te słowa coś we mnie obudziły. Następnego dnia poszłam do biblioteki i poprosiłam o więcej godzin. Kierowniczka była zaskoczona.
— Małgosiu, jesteś pewna? Dasz radę?
— Muszę spróbować — odpowiedziałam.
Zaczęłam wychodzić z domu częściej. Zapisałam się na warsztaty pisarskie w Domu Kultury. Po latach napisałam pierwszy wiersz. Drżącą ręką pokazałam go koleżance z pracy.
— Małgosiu, to piękne! — powiedziała szczerze wzruszona.
W domu Andrzej był coraz bardziej opryskliwy. Nie rozumiał mojej zmiany.
— Po co ci to wszystko? Przecież masz rodzinę!
— Mam też siebie — odpowiedziałam stanowczo.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Dzieci były u babci.
— Co się z tobą dzieje? — zapytał Andrzej zirytowany.
— Zmieniłam się. Nie chcę być już tylko twoją służącą. Chcę być sobą.
Wybuchła kłótnia. Krzyczał, że jestem egoistką, że rozbijam rodzinę. Ja płakałam i krzyczałam równie głośno: że przez lata byłam niewidzialna, że nikt nie pytał mnie o zdanie, że mam dość życia dla innych.
Przez kilka tygodni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dzieci czuły napięcie. Julka zaczęła mieć problemy w szkole, Kacper zamknął się w sobie. Bolało mnie to strasznie, ale wiedziałam, że muszę wytrwać.
Pewnego dnia Andrzej wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie i długo milczał.
— Może przesadziłem — powiedział cicho. — Ale boję się tej nowej ciebie.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
— Ja też się boję. Ale jeszcze bardziej boję się wrócić do tego, co było.
Nie wiem, co będzie dalej. Może się rozstaniemy, może spróbujemy wszystko poukładać na nowo. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie zniknąć.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę można zacząć żyć od nowa po czterdziestce? Czy ktoś jeszcze uwierzy w kobietę taką jak ja?