„Nie jestem już przezroczysta!” – historia kobiety, która po pięćdziesiątce odnalazła siebie na nowo
– Mamo, nie możesz tak po prostu siedzieć w domu i się zamartwiać! – głos Magdy, mojej córki, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą zniecierpliwienia. – Przecież masz teraz czas dla siebie. Zapisz się na jogę, idź do kina, poznaj kogoś…
Westchnęłam ciężko, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo. Od śmierci Andrzeja minęły już dwa lata, a ja wciąż nie potrafiłam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Dzieci – Magda i Tomek – mieli swoje rodziny, własne sprawy. Odwiedzali mnie rzadko, zawsze w pośpiechu. Wnuków jeszcze nie było. Mój świat skurczył się do kawy o siódmej rano, zakupów w Biedronce i wieczornych seriali. Czułam się przezroczysta. Jakby nikt mnie już nie widział.
Pamiętam dzień pogrzebu Andrzeja – jakby to było wczoraj. Stałam przy trumnie, ściskając dłonie dzieci. Wszyscy mówili: „Teraz musisz żyć dla siebie”. Ale co to właściwie znaczy? Przez trzydzieści lat byłam żoną, matką, gospodynią domową. Moje życie kręciło się wokół innych. Teraz miałam żyć dla siebie… tylko że nie wiedziałam jak.
Z czasem przestałam odbierać telefony od przyjaciółek. Ich rozmowy o podróżach i wnukach bolały mnie bardziej niż samotność. Zaczęłam unikać ludzi. Nawet sąsiadka z parteru, pani Zosia, przestała mnie zapraszać na herbatę.
Któregoś dnia, podczas zakupów, zauważyłam starszego pana przy stoisku z warzywami. Uśmiechnął się do mnie lekko i powiedział: – Proszę pani, czy mogłaby mi pani polecić dobrą marchewkę? Nie znam się na tym zupełnie.
Zaskoczona, pomogłam mu wybrać najładniejsze warzywa. Rozmawialiśmy chwilę o pogodzie i cenach w sklepie. Kiedy odchodził, rzucił przez ramię: – Ma pani najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałem.
Zamarłam. Dawno nikt nie powiedział mi niczego tak miłego. Przez resztę dnia nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy naprawdę jeszcze ktoś może mnie zauważyć? Czy jestem tylko przezroczystą wdową?
Wieczorem zadzwoniła Magda.
– Mamo, byłaś dziś na spacerze?
– Tak… – odpowiedziałam niepewnie. – Spotkałam kogoś w sklepie.
– O! I jak?
– Powiedział mi coś miłego.
– No widzisz! – ucieszyła się córka. – Może powinnaś częściej wychodzić do ludzi?
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – młodą dziewczynę z marzeniami, która śmiała się głośno i tańczyła do białego rana na studenckich imprezach. Gdzie ona się podziała?
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś szalonego – zapisałam się na zajęcia taneczne dla seniorów w domu kultury. Bałam się jak dziecko przed pierwszym dniem szkoły. W szatni spotkałam Halinę – energiczną kobietę z burzą siwych loków.
– Nowa jesteś? – zapytała z uśmiechem.
– Tak… trochę się stresuję.
– Niepotrzebnie! Tu wszyscy są mili. Ja też przyszłam po śmierci męża. Taniec to najlepsze lekarstwo na smutek.
Zajęcia okazały się trudniejsze niż myślałam, ale po raz pierwszy od dawna poczułam radość. Po tańcu poszłyśmy z Haliną na kawę.
– Wiesz, Aniu – powiedziała nagle – życie po pięćdziesiątce dopiero się zaczyna. Tylko trzeba dać sobie szansę.
Wróciłam do domu zmęczona, ale szczęśliwa. Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Mamo, słyszałem od Magdy, że zaczęłaś tańczyć! Super!
– Tak… chyba zaczynam żyć na nowo.
Nie wszystkim jednak podobały się moje zmiany. Siostra Andrzeja zadzwoniła z pretensjami:
– Aniu, ludzie mówią, że widzieli cię tańczącą w domu kultury! Nie wypada wdowie tak się zachowywać!
– A co mi wypada? – zapytałam ostro. – Mam siedzieć w domu i płakać do końca życia?
Rozłączyła się bez słowa.
Przez kilka dni miałam wyrzuty sumienia. Czy rzeczywiście powinnam być „wdową w żałobie” do końca swoich dni? Ale kiedy znów spotkałam pana z warzywniaka (dowiedziałam się, że ma na imię Stefan), poczułam przypływ odwagi.
– Dzień dobry pani Aniu! Może pójdziemy kiedyś razem na kawę?
Zgodziłam się bez wahania.
Nasza znajomość rozwijała się powoli. Stefan był wdowcem od pięciu lat. Rozumiał moją samotność i lęki. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o dzieciach, o dawnych czasach, o marzeniach na przyszłość.
Pewnego dnia zaprosiłam go do siebie na obiad. Magda była akurat w odwiedzinach.
– Mamo… kto to był? – zapytała zaskoczona.
– Znajomy ze sklepu.
– Czy ty… czy ty się zakochałaś?
Zarumieniłam się jak nastolatka.
– Nie wiem… Może trochę.
Magda długo milczała.
– Wiesz co? Chciałabym mieć taką odważną mamę jak ty.
Od tamtej pory moje życie nabrało kolorów. Zaczęłam spotykać się z Haliną i innymi kobietami z zajęć tanecznych. Z Stefanem chodziliśmy do kina i na spacery po parku Skaryszewskim. Czułam się młodsza o dwadzieścia lat.
Oczywiście nie wszystko było idealne. Czasem dopadały mnie chwile zwątpienia: czy mam prawo być szczęśliwa po śmierci męża? Czy nie powinnam żyć wspomnieniami? Ale wtedy przypominałam sobie słowa Haliny: „Życie dopiero się zaczyna”.
Dziś wiem jedno: kobieta po pięćdziesiątce nie musi być przezroczysta. Może kochać, śmiać się i tańczyć do białego rana – jeśli tylko da sobie szansę.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: ile jeszcze pięknych chwil przede mną? Czy odważę się je przeżyć? A wy… czy też czasem czujecie się niewidzialni?