Mój mąż powiedział teściowej, że nie możemy jej już pomagać finansowo. Co dalej z naszą rodziną?
– Nie rozumiesz, Aniu, ja nie mam już z czego! – głos Pawła drżał, kiedy zamknął drzwi za swoją matką. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, i czułam, jak w mojej klatce piersiowej narasta żal.
Jeszcze chwilę wcześniej teściowa siedziała przy stole i z wyższością komentowała: – Twoi rodzice nigdy nie potrafili zadbać o was tak, jak powinni. Gdyby byli bardziej zaradni, nie musiałabym teraz prosić was o pomoc.
Zacisnęłam zęby. Ile razy można słuchać tych samych wyrzutów? Moja mama całe życie pracowała w sklepie spożywczym, tata był kierowcą autobusu. Nie mieli wiele, ale zawsze starali się dać mi wszystko, co mogli. A teraz muszę słuchać, że to przez nich nie mamy pieniędzy na wsparcie dla teściowej?
Paweł usiadł naprzeciwko mnie i ukrył twarz w dłoniach. – Przepraszam, że musiałaś to znowu słyszeć – powiedział cicho. – Ale nie mogę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Od miesięcy ledwo wiążemy koniec z końcem. Kredyt na mieszkanie, raty za samochód, przedszkole dla Zuzi i nagle jeszcze rachunki za leki i czynsz teściowej. Paweł zawsze był lojalny wobec matki – po śmierci ojca to on przejął odpowiedzialność za jej życie. Ale teraz sytuacja się zmieniła.
Pamiętam dzień, kiedy Paweł wrócił z pracy i powiedział: – Musimy porozmawiać o pieniądzach. Zabrzmiało to jak wyrok. Okazało się, że jego firma tnie etaty i dostał obniżkę pensji. Ja pracuję na pół etatu w bibliotece – kocham tę pracę, ale nie daje nam ona stabilności finansowej.
– Może powinnam znaleźć coś lepiej płatnego – rzuciłam wtedy niepewnie.
– Nie chcę, żebyś rezygnowała z tego, co kochasz – odpowiedział Paweł. – Ale musimy być realistami.
Od tamtej pory każda wizyta teściowej była dla mnie próbą nerwów. Zawsze zaczynała od narzekań na swoje zdrowie, potem przechodziła do opowieści o tym, jak ciężko jej samej i kończyła na tym, że „rodzina powinna się wspierać”.
Wczoraj Paweł pierwszy raz powiedział jej prosto w oczy:
– Mamo, nie możemy ci już pomagać finansowo. Sami mamy problemy.
Zamarła. Przez chwilę patrzyła na niego tak, jakby go nie poznawała.
– To przez nią? – wskazała na mnie palcem. – Gdybyś miał inną żonę, nie musiałbyś wybierać między mną a nią!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Paweł od razu się zdenerwował:
– Mamo! To nie jest wina Ani! Przestań ją obwiniać za wszystko!
Teściowa wstała gwałtownie i wyszła bez słowa. W mieszkaniu zapadła cisza.
Przez kolejne dni Paweł był przygaszony. Widziałam, jak walczy ze sobą – rozdartym między lojalnością wobec matki a odpowiedzialnością za naszą rodzinę. Ja też czułam się winna. Może powinnam była przemilczeć jej słowa? Może powinnam była być bardziej wyrozumiała?
Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie.
– Myślisz, że zrobiłem źle? – zapytał Paweł.
– Myślę, że zrobiłeś to, co musiałeś – odpowiedziałam szczerze. – Nie możemy żyć tylko dla innych.
Ale sprawy nie ucichły. Następnego dnia zadzwoniła do mnie szwagierka, Magda:
– Co wyście narobili?! Mama płacze cały dzień! Jak mogliście ją tak potraktować?
Tłumaczyłam jej naszą sytuację, ale ona tylko powtarzała:
– Zawsze byliście egoistami! Uważacie się za lepszych!
Czułam się osaczona. Z jednej strony presja rodziny Pawła, z drugiej własne poczucie winy i bezsilność wobec sytuacji finansowej. Nawet moja mama zaczęła się martwić:
– Aniu, nie pozwól sobie wejść na głowę. Musicie myśleć o Zuzi.
A Zuzia? Ma dopiero pięć lat i już zaczyna zauważać napiętą atmosferę w domu.
– Mamusiu, dlaczego babcia jest smutna? – zapytała któregoś wieczoru.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W pracy też nie było łatwo. Koleżanki rozmawiały o wakacjach nad morzem, nowych ubraniach dla dzieci… Ja liczyłam każdy grosz i zastanawiałam się, czy wystarczy nam do końca miesiąca.
Pewnego dnia spotkałam teściową na klatce schodowej. Spojrzała na mnie chłodno.
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna – syknęła.
Nie odpowiedziałam. Po prostu weszłam do mieszkania i rozpłakałam się w łazience.
Wieczorem Paweł przytulił mnie mocno.
– Przejdziemy przez to razem – obiecał.
Ale czy naprawdę damy radę? Czy rodzina przetrwa tę próbę?
Czasem zastanawiam się: czy można być dobrym dzieckiem i dobrym rodzicem jednocześnie? Czy zawsze trzeba wybierać między własnym szczęściem a oczekiwaniami innych?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?