Kiedy tata nie wierzy w twoje marzenia: Moja walka o samodzielność i szacunek
– Znowu wracasz tak późno? – głos taty odbił się echem po kuchni, kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania. Było już po dwudziestej drugiej, a ja wracałam z pracy w kawiarni. Zmęczona, zmarznięta, ale dumna, bo sama zarobiłam na swoje pierwsze buty do biegania.
– Pracowałam, tato. Wiesz przecież, że muszę dorobić na studia – odpowiedziałam cicho, zdejmując kurtkę. Mama stała przy zlewie, udając, że myje naczynia, ale widziałam, jak drżą jej ręce.
– Studia… – prychnął tata. – I co ci z tych studiów? Myślisz, że ktoś cię zatrudni? Że dasz sobie radę sama? Świat nie jest taki prosty, Martyna.
Te słowa bolały bardziej niż zmęczenie w nogach. Tata zawsze wiedział lepiej. Odkąd pamiętam, decydował za mnie: do jakiej szkoły pójdę, z kim się spotykam, nawet jaką bluzę założę na wycieczkę klasową. Mama była cicha, zawsze po jego stronie albo po prostu milcząca. Ja – coraz bardziej dusząca się w tym domu.
W moim pokoju rzuciłam torbę na łóżko i usiadłam na parapecie. Za oknem światła bloków migotały jak nadzieje, które gasły i zapalały się na nowo. Wzięłam telefon i napisałam do Oli:
„Znowu się pokłóciliśmy. On naprawdę myśli, że jestem nikim.”
Ola odpisała od razu:
„Nie słuchaj go. Jesteś silniejsza niż myślisz. Kiedyś mu pokażesz.”
Ale czy naprawdę byłam silna? Czy tylko udawałam przed światem, że nie boli mnie to, co mówi własny ojciec?
Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Klienci zamawiali kawy, a ja myślami byłam w domu. Wciąż słyszałam ten ton: „Nie dasz sobie rady”. Kiedy wróciłam wieczorem, tata siedział przy stole z gazetą.
– Martyna, musimy porozmawiać – zaczął bez ogródek.
Usiadłam naprzeciwko niego, czując jak serce wali mi w piersi.
– Chcę, żebyś rzuciła tę pracę. Skup się na nauce. Praca jest dla ludzi, którzy nie mają ambicji.
– Ale tato… – zaczęłam protestować.
– Nie przerywaj mi! – podniósł głos. – Ja wiem lepiej. Chcę dla ciebie dobrze.
– A może ja wiem lepiej, czego chcę? – wybuchłam nagle. – Może chcę sama decydować o swoim życiu!
W pokoju zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało oddychać. Mama weszła cicho i spojrzała na mnie błagalnie: „Nie teraz” – mówiły jej oczy.
Ale ja już nie mogłam się zatrzymać.
– Całe życie słyszę tylko: „Nie dasz rady”, „Nie umiesz”, „Nie próbuj”! Może gdybyś choć raz powiedział: „Wierzę w ciebie”, byłoby mi łatwiej!
Tata odłożył gazetę i spojrzał na mnie surowo:
– Świat nie jest miejscem dla marzycieli. Chcę cię ochronić przed rozczarowaniem.
– Ale ja wolę się rozczarować niż nigdy nie spróbować! – krzyknęłam przez łzy i wybiegłam z mieszkania.
Na klatce schodowej usiadłam na zimnych schodach i płakałam jak dziecko. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę sama.
Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Tata udawał, że mnie nie widzi. Mama próbowała łagodzić sytuację:
– On cię kocha, Martynko. Po prostu boi się o ciebie.
– Ale dlaczego jego miłość musi boleć? – spytałam szeptem.
W końcu podjęłam decyzję: wynajmuję pokój z Olą. Znalazłyśmy małe mieszkanie na Pradze – stare meble, grzejniki ledwo grzały, ale to był nasz azyl. Spakowałam rzeczy w dwie walizki i stanęłam w drzwiach salonu.
– Wyprowadzam się – powiedziałam cicho.
Tata nawet nie podniósł wzroku znad telewizora.
– Rób co chcesz – rzucił tylko.
Mama płakała przy drzwiach:
– Zadzwoń czasem… Proszę.
Pierwsze tygodnie były trudne. Praca, studia, rachunki do zapłacenia. Czasem jadłyśmy z Olą tylko makaron z ketchupem, bo na nic więcej nie było nas stać. Ale każda zarobiona złotówka smakowała wolnością.
Były też chwile zwątpienia. Kiedy zachorowałam i przez tydzień nie mogłam pracować, Ola przynosiła mi herbatę do łóżka i powtarzała:
– Dasz radę. Jesteś silna.
Ale nocami płakałam w poduszkę: czy tata miał rację? Czy naprawdę nie dam sobie rady?
Minął rok. Skończyłam pierwszy rok studiów z wyróżnieniem, dostałam awans na zastępcę kierownika zmiany w kawiarni. Wysłałam tacie SMS-a: „Zdałam wszystkie egzaminy!” Nie odpisał.
W Wigilię postanowiłam wrócić do domu rodzinnego. Bałam się tego spotkania bardziej niż egzaminu z matematyki dyskretnej.
Drzwi otworzył mi tata. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa, potem odsunął się na bok.
– Wejdź – powiedział cicho.
W kuchni pachniało barszczem i pierogami. Mama uśmiechnęła się przez łzy:
– Dobrze, że jesteś.
Przy stole panowała napięta atmosfera. W końcu tata odezwał się pierwszy:
– Słyszałem od sąsiadki, że awansowałaś w pracy.
Skinęłam głową.
– I… gratuluję – dodał po chwili niezręcznie.
To jedno słowo znaczyło dla mnie więcej niż wszystkie nagrody świata.
Po kolacji wyszliśmy razem na balkon. Tata długo milczał, patrząc na śnieg spadający na podwórko.
– Bałem się o ciebie – powiedział w końcu. – Może za bardzo chciałem cię chronić… Może powinienem był bardziej ci zaufać.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Chciałam tylko twojej wiary we mnie… – wyszeptałam.
Objął mnie niezgrabnie ramieniem.
Dziś wiem jedno: czasem najtrudniejsza walka to ta o własne życie i szacunek najbliższych. Czy można kochać rodzica i jednocześnie walczyć o siebie? Czy wy też musieliście kiedyś udowadniać swoją wartość tym, których najbardziej kochacie?