Sąsiadka myślała, że zawsze będę niańczyć jej dziecko: Jak powiedzieć „dość”? Moja historia o przyjaźni, która stała się ciężarem

– Zosiu, mogłabyś dziś popilnować Oliwki? – głos Agnieszki rozbrzmiał w moim mieszkaniu zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi po powrocie z pracy. Stała na progu, z niecierpliwością przebierając nogami, a jej trzyletnia córka już wślizgiwała się do środka, ciągnąc za sobą pluszowego misia.

Zanim odpowiedziałam, poczułam znajome ukłucie w żołądku. To już trzeci raz w tym tygodniu. Wczoraj miałam plany – chciałam po prostu poleżeć z książką, ale Agnieszka zadzwoniła, że „to tylko godzinka”. Skończyło się na czterech. Dziś nawet nie pytała, czy mam czas.

– Wiesz, Aga… – zaczęłam niepewnie, ale ona już wręczała mi torbę z pieluszkami i kurtkę Oliwki.

– Jesteś kochana! Wrócę przed dziewiątą! – rzuciła przez ramię i zniknęła na klatce schodowej.

Zostałam sama z Oliwką, która natychmiast rozlała sok na mój nowy dywan. Westchnęłam ciężko. Kiedyś cieszyłam się z tych wspólnych chwil – Agnieszka była moją najbliższą sąsiadką i przyjaciółką. Pomagałyśmy sobie nawzajem: ja podlewałam jej kwiaty na balkonie, ona przynosiła mi świeże bułki z piekarni. Ale od kiedy jej mąż wyjechał do pracy za granicę, wszystko się zmieniło.

Na początku rozumiałam – była sama, zmęczona, potrzebowała wsparcia. Chciałam być dobrą przyjaciółką. Ale z czasem jej prośby stawały się coraz częstsze i coraz mniej uprzejme. Zaczęłam czuć się jak darmowa opiekunka.

Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama.

– Zosiu, kiedy ostatnio byłaś u nas? Tęsknimy za tobą. – Jej głos był ciepły, ale wyczułam w nim nutę żalu.

– Mamo, ostatnio mam tyle na głowie… – zaczęłam tłumaczyć się jak dziecko.

– Może czas pomyśleć o sobie? – zapytała cicho.

Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że od miesięcy nie miałam czasu dla siebie. Moje życie kręciło się wokół pracy i opieki nad cudzym dzieckiem. Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatnio spotkałam się z własnymi znajomymi.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Agnieszką. Przez cały dzień układałam w głowie słowa. „Muszę postawić granice”, powtarzałam sobie jak mantrę. Wieczorem zapukałam do jej drzwi.

– Aga, musimy pogadać – powiedziałam stanowczo, choć serce waliło mi jak młotem.

Spojrzała na mnie zdziwiona.

– Co się stało?

– Chodzi o Oliwkę… Ostatnio często zostawiasz ją u mnie bez pytania. Lubię spędzać z nią czas, ale mam też swoje życie. Potrzebuję trochę przestrzeni.

Agnieszka zmarszczyła brwi.

– Myślałam, że lubisz dzieci… Zawsze mówiłaś, że chcesz mieć własne.

– To prawda – odpowiedziałam cicho. – Ale to nie znaczy, że mogę być zawsze dostępna. Czasem mam plany albo po prostu chcę odpocząć.

Przez chwilę panowała cisza. Widziałam, jak walczy ze sobą – dumna i zmęczona jednocześnie.

– Przepraszam – powiedziała w końcu. – Chyba za bardzo się przyzwyczaiłam…

Poczułam ulgę, ale też smutek. Wiedziałam, że ta rozmowa coś zmieni między nami.

Przez kolejne dni Agnieszka rzadziej prosiła mnie o pomoc. Zaczęła szukać innych rozwiązań – czasem poprosiła swoją mamę albo sąsiadkę z drugiego piętra. Ja odzyskałam trochę wolności, ale nasza relacja stała się chłodniejsza.

Któregoś popołudnia spotkałyśmy się przypadkiem na klatce schodowej. Stałyśmy naprzeciwko siebie w niezręcznej ciszy.

– Zosiu… – zaczęła niepewnie Agnieszka. – Chciałam ci podziękować za wszystko. I przeprosić jeszcze raz. Wiem, że przesadziłam.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Każdemu może się zdarzyć… Ale musimy pamiętać o swoich granicach.

Przytuliłyśmy się krótko. Wiedziałam, że nasza przyjaźń już nigdy nie będzie taka sama jak kiedyś. Ale może to dobrze? Może właśnie tak wygląda dorosłość – uczymy się mówić „dość”, zanim zatracimy siebie?

Czasem patrzę na drzwi Agnieszki i zastanawiam się: czy można być dobrą przyjaciółką i jednocześnie dbać o siebie? Czy stawianie granic to egoizm czy odwaga? Co wy o tym myślicie?