Jak modlitwa uratowała moje małżeństwo i zmieniła relacje z teściową – szczera historia z życia wzięta

– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Marto. U nas w domu zawsze były dobrze doprawione – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy kuchennym blacie, ściskając łyżkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i udawał, że nie słyszy. Znowu.

Wiedziałam, że ten obiad będzie kolejną próbą sił. Od dnia naszego ślubu czułam się jak intruz w rodzinie Tomka. Jego mama, pani Jadwiga, od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Marta, ty nawet nie umiesz zrobić rosołu jak należy. Co ty w ogóle gotujesz na tych swoich studiach?” – powtarzała przy każdej okazji. Miałam ochotę krzyczeć, ale milczałam. Dla Tomka.

Pamiętam pierwszy raz, gdy odwiedziliśmy ich dom po ślubie. Jadwiga przywitała mnie chłodnym spojrzeniem i uściskiem dłoni tak sztywnym, jakby trzymała kawałek drewna. „No to teraz zobaczymy, czy potrafisz być żoną” – rzuciła pół żartem, pół serio. Wtedy jeszcze wierzyłam, że z czasem się do mnie przekona.

Mijały miesiące, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie. Każda niedziela u teściów była dla mnie koszmarem. Jadwiga krytykowała wszystko: od moich ubrań po sposób wychowywania naszej córeczki, Zosi. „Dziecko powinno spać samo! Ty ją rozpieścisz!” – mówiła głośno, nie zważając na moje uczucia.

Tomek był między młotem a kowadłem. Kochał mnie, ale nie potrafił przeciwstawić się matce. „Daj spokój, ona już taka jest” – powtarzał. Ale ja czułam się coraz bardziej samotna i bezradna.

Pewnego wieczoru, gdy Zosia już spała, usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. „Boże, dlaczego ja? Dlaczego ona mnie tak nie znosi?” – pytałam w myślach. Wtedy przypomniałam sobie słowa mojej babci: „Kiedy nie masz już siły walczyć z ludźmi, walcz modlitwą”.

Zaczęłam się modlić. Najpierw nieśmiało, potem coraz częściej i gorliwiej. Prosiłam o siłę, o cierpliwość, o zrozumienie dla Jadwigi. Modliłam się też za Tomka – żeby potrafił być wsparciem dla mnie, a nie tylko synem swojej matki.

Z czasem zauważyłam drobne zmiany. Przestałam reagować na zaczepki teściowej złością czy łzami. Odpowiadałam spokojnie lub milczałam. Kiedyś powiedziała: „Znowu ta twoja zupa taka wodnista”, a ja tylko się uśmiechnęłam i zapytałam: „Może chcesz dosolić po swojemu?”. Zdziwiła się i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.

Najtrudniejszy moment przyszedł w zeszłe święta Bożego Narodzenia. Jadwiga przyszła do nas na Wigilię i już od progu zaczęła komentować: „Choinka taka mała? U nas zawsze była większa”. Tomek spojrzał na mnie przepraszająco, ale tym razem nie spuściłam wzroku.

Po kolacji poprosiłam go o rozmowę. „Tomek, ja już dłużej tak nie mogę. Albo postawisz granice swojej mamie, albo ja się wyprowadzam z Zosią na jakiś czas” – powiedziałam drżącym głosem. Widziałam w jego oczach szok i strach.

– Marta… przecież to moja mama…
– A ja jestem twoją żoną! – przerwałam mu stanowczo. – Potrzebuję twojego wsparcia.

Następnego dnia Tomek pojechał do Jadwigi sam. Nie wiem dokładnie, co jej powiedział, ale od tamtej pory coś się zmieniło. Teściowa przestała mnie krytykować przy każdej okazji. Zaczęła nawet pytać o moje zdanie w drobnych sprawach dotyczących Zosi.

Kilka tygodni później zadzwoniła do mnie sama.
– Marta… chciałabym ci podziękować za opiekę nad Zosią. Wiem, że czasem bywam trudna…
Zaniemówiłam ze wzruszenia.
– Dziękuję pani… znaczy… mamo – odpowiedziałam cicho.

Nie stałyśmy się nagle najlepszymi przyjaciółkami, ale nauczyłyśmy się żyć obok siebie bez ciągłych konfliktów. Tomek zaczął mnie bardziej doceniać i częściej stawał po mojej stronie.

Dziś wiem, że bez modlitwy i wiary nie dałabym rady przetrwać tych trudnych lat. To one dały mi siłę do walki o siebie i moją rodzinę.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa podobne historie? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością do męża a szacunkiem do siebie? Może warto czasem zaufać wyższej sile i własnemu sercu?